Za górą, za rzeką czyli Manufaktura (zamknięte)
Hen daleko, daleko, za górą, za rzeką… No dobrze, może nie aż tak daleko, ale w okolicach pętli Mały Płaszów, gdzie tramwaje docierają od niedawna, mieści się się Manufaktura Resto & Cafe. I mówię Wam, warto się tam wybrać, nawet tramwajem.Jest to kolejne z miejsc, których pewnie nie odkrylibyśmy, gdyby nie Wojciech Nowicki, którego śladami zdarza nam się czasem podążać. Co prawda, trochę czasu minęło od jego wizyty w Manufakturze, ale ten lokal wciąż świetnie sobie radzi. Choć oddalony od centrum, turystycznych ścieżek, broni się dzięki świetnej kuchni.
Przybyliśmy wieczorową pora na wczesną kolację, w ciągu tygodnia. Tłumów nie było, ale podczas naszej wizyty Manufaktura stopniowa się zapełniała. Widać, że cieszy się popularnością wśród okolicznych mieszkańców. Sami chętnie przygarnęlibyśmy Manufakturę i przenieśli ją na Dębniki!
Karta jest obszerna. Można wybierać wśród sałatek, makaronów, pizzy, burgerów i dań głównych. Widelec wybrał dla siebie okonia morskiego w sosie aioli z brukselkami i sałatką z kopry włoskiego (29 PLN), a na deser czekoladowy fondant z lodami bazyliowymi (13 PLN). Ja skusiłam się na pierś z kaczki z plackami ziemniaczanymi i sałatką z buraków i koziego sera (37 PLN).
W oczekiwaniu na zamówione dania podziwialiśmy jasne i sympatyczne wnętrze Manufaktury. Na zagłówkach kanap ustawiono książki kucharskie i nie tylko, które można sobie przejrzeć w oczekiwaniu na zamówione dania (ja złapałam od razu za książkę Gordona Ramseya). Jedynym mankamentem tego miejsca jest fakt, że przy wejściu do restauracji uderza nas zapach smażonych w kuchni potraw, jednak nie jest on bardzo uciążliwy. Poza tym bardzo nam się w Manufakturze podobało.
Jeśli chodzi o wielkość porcji to powinniśmy byli zamówić na odwrót. Okoń z sałatką, wytrawnym ciastkiem i brukselkami był w sam raz na lekką kolację. Moją kaczką z plackami można było się solidnie najeść, dlatego odstąpiłam część swojej porcji Widelcowi. Odstąpiłam niechętnie, bo kaczka była miękka i soczysta, różowiutka, doskonale doprawiona. Placki nie za grube, chrupiące, odsączone z tłuszczu. Jak domowe. Do tego buraczki, kozi ser i sos balsamiczny. Pycha.
Widelec dał mi spróbować odrobinkę swojej ryby, mięsistej i soczystej. Ten labraks w niczym nie przypominał wymęczonej w mikrofali ryby, którą jadłam w Ancho, gdyż przywędrował do nas prosto z pieca. Niestety Widelec nie podzielił się ze mną pozostałymi elementami swego dania, które w szybkim tempie zniknęły z talerza. Choć do tej pory nie był zachwycony wycieczką „na koniec świata”, po spróbowaniu jedzenia od razu cały rozpromieniał. Ukoronowaniem kulinarnej rozpusty był deser: ociekający czekoladą gorący fondant i pyszne lody bazyliowe. Palce lizać.
Śpieszcie więc tłumnie do Manufaktury, bo jeść dają tam naprawdę dobrze. Jest to kuchnia na wysokim poziomie zarówno jeśli chodzi o jakość składników, kompozycje smaków, jak i prezentację potrawy. Menu nie jest nudne, nie skupia się wokół jednej kuchni i cieszy obecność w nim polskiego ptactwa. Kusi nas aby wrócić do Manufaktury na gęsie udko w sosie z czerwonego wina, spróbować burgerów i makaronów. Bo wierzmy, że raczej nas nie zawiodą!. Spróbujcie sami.
Przepyszna kolacja z napojami i deserem: 127 PLN.
Manufaktura, ul. Przewóz 40a, Kraków
WW
sie 04, 2014 @ 13:05:52
Naprawdę chcieliśmy tam zjeść. Podczas długich i trudnych poszukiwań proponowaliśmy sobie wzajem zakończenie wieloletniego związku, takie były emocje, podsycane przez głód. Na nic. To miejsce chyba nie istnieje – teraz zdaje się działa tam zwykła pizzeria.