Z aferą w tle czyli Kurka Wodna (zamknięte)
Niedzielny obiad zasługuje na specjalna oprawę. Dlatego idea niedzielnego obiadu przy najstarszej ulicy Krakowa wydawała się całkiem niezłym pomysłem. O restauracji Kurka Wodna usłyszałam przy okazji zamieszania dotyczącego lokalu, w którym znajduje się restauracja i w sumie atmosfera skandalu dobrze jej zrobiła, bo gdyby nie artykuły w prasie, pewnie bym o niej szybko nie usłyszała. A tak zbadałam genezę nazwy, zgłębiłam menu i kartę win. Przyszedł wreszcie czas na wizytę.
Pomimo słonecznego dnia i bliskości atrakcji turystycznych w Kurce było raczej pusto więc bez problemu dostaliśmy stolik w znajdującym się w podwórzu ogródku. Wyjątkowo sprawnie udało nam się ustalić co kto za zamawia i prawie uniknąć powtórzeń. Szczęśliwie towarzysząca mi tego dnia ekipa (niestety bez Widelca) była chętna do współpracy i ochoczo oferowała się zamówić różnorodne dania aby pomóc mi ocenić kuchnię w Kurce. Niestety dzień ów nie sprzyjał winnym degustacjom więc na rozpoznanie piwniczki będę musiała do Kurki jeszcze powrócić.
Z przystawek najpiękniej prezentowały się gryczane bliny z wędzonym łososiem i kawiorem (27 PLN), ale w smaku wypadły najsłabiej. Zwłaszcza jeśli chodzi o bliny, którym brakowało lekkości. Tej ostatniej nie oczekiwaliśmy od rosołu z kołdunami z jagnięciną (12 PLN) i słusznie, bo rosół był solidny, ciemnej barwy i intensywny w smaku. Aromatu dodawały mu charakterne kołduny. Na ten rosół chętnie bym do Kurki wróciła, tym bardziej, że tego akurat dnia zamówiłam pierogi z zająca (cytat z menu) na pikantnym musie marchewkowym (22 PLN). O ile mięso z zająca było soczyste i przygotowane jak trzeba, o tyle ciasto na pierogi było niestety kluchowate. Przypomniałam sobie dlaczego unikam jedzenia pierogów na mieście: zarówno ja, jak i moja szanowna rodzicielka robimy zdecydowanie lepsze i cieńsze ciasto niż to podawane w większości barów i restauracji. Pikantny mus marchewkowy też mi niestety z zającem nie zagrał. Zwycięzcą wśród pierwszych dań i przystawek został więc rosół.
Opis dań kolejnych znów rozpocznę od tego najsłabszego, obiecuję, że potem będzie już tylko lepiej. Konkurencję przegrał pęczak z szyjkami rakowymi i szpinakiem (27 PLN), który był jak dla mnie po prostu mdły i nijaki. Nie pomagała mu nawet cytrusowa nuta. Nasz unikający mięsa przyjaciel, podratował go trochę solą i pieprzem i kończył danie już wcale zadowolony. Choć trochę było nam go żal, bo zamówione przez niego bliny też przegrały w pierwszej rundzie. Żeńska część towarzystwa była za to ze swych dań bardzo zadowolona i chyba każda z nas uważała swoje zamówienie za najlepsze. Bo rzeczywiście kurczak na krajance z kapustą (27 PLN) był niesamowicie soczysty (a sama kapusta i łazanki podobno jeszcze lepsze – tych akurat nie próbowałam), a kotleciki jagnięce urzekały kruchością i orientalnym sosem z gorczycą (57 PLN). Ja zamówiłam mięsistego sandacza (42 PLN), podanego z ziemniakami i warzywami al dente. Jedyne zastrzeżenie mogę mieć do noża, który nie do końca chciał sobie z twardością warzyw poradzić. Zrekompensował mi to jednak szybko aksamitnie maślany sos kurkowy.
Towarzystwo było tego dnia w nastroju mało deserowym dlatego spróbowaliśmy tylko prostej, ale zarazem bardzo smacznej, leguminy z kaszy manny z konfiturą jeżynową (12 PLN). Tu upomnienie należy się obsłudze, bo nasza przyjaciółka szczegółowo wypytywała o skład sosu w daniu głównym, zwłaszcza pod kątem orzechów, na które jest uczulona, a nie ostrzeżono jej, że zamówiony przez nią deser zawiera migdały. Drugi deser był nieco oryginalny, bo był to śledź z pieczonym burakiem, jabłkiem i kruszonką z miodowego pumpernikla (15 PLN). Mi trafił się akurat dość słony kawałek, nie jestem też fanką aranżacji na talerzu, ale wśród reszty towarzystwa śledź spotkał się z pozytywnym przyjęciem (choć zdecydowanie przegrał z konsumowanym dwa dni później śledziem po krakowsku w restauracji Pod Baranem, ale o tym już przy innej okazji).
Podsumowując, z małymi wyjątkami, z obiadu w Kurce wyszliśmy raczej ukontentowani i zgodnie stwierdziliśmy, że nadaje się to miejsce do polecenia znajomym i rodzinie. Wychodząc zajrzałam jeszcze do sal restauracyjnych i odniosłam wrażenie, ze mogłabym się tam czuć trochę skrępowana, bo stoliki ustawiono dość ciasno. No ale dopóki aura nam dopisuje, warto skorzystać i zasiąść w ogródku.
Za czteroosobowy obiad z napojami zapłaciliśmy około 350 PLN. Szczegółowy rachunek zaginął. Ceny adekwatne do bliskości Wawelu.
Kurka Wodna, ul. Kanonicza 15, Kraków
Werka
wrz 23, 2016 @ 15:03:57
Jakbyście kiedyś trafili na Dolny Śląsk i nadal mieli ochotę na dziczyznę, koniecznie odwiedźcie Dworzysko. Chyba nie ma w Polsce miejsca, w którym lepiej ją przyrządzają 🙂 Restauracja nazywa się Babinicz i „rządzi” tam Wojtek Harapkiewicz. Takiej kaczki confitowanej nie jadłam nigdy i nigdzie 🙂
MonikaCzar
wrz 23, 2016 @ 15:07:43
No trzeba przyznać, że potrawy wyglądają pięknie! Ciekawe czy podobnie smakują 😉 Gdybyście pojawili się kiedyś na Dolnym Śląsku, koniecznie wpadnijcie do restauracji Babinicz! To taka miejscówka na terenie Dworzyska. Szef Kuchni – Wojtek Harapkiewicz – przygotowuje taki tatar z sarny (robią go na żywo! na Waszych oczach!), że wymiękam. Mają też sery regionalne – jakby ktoś nie miał ochoty na mięso 😉 Polecam gorąco! I mam nadzieję, że uda mi się zawitać do Kurki Wodnej, żeby porównać kuchnie 😉
Monika
lis 20, 2016 @ 10:29:58
Słaba kuchnia i drogo. Niestety się zawiodłem się. Obsługa miła, ale kompletnie nie posiadająca wiedzy o winach i potrawach. Z ciekawości można tu zaglądnąć, ale tylko raz. Poza tym mało klientów i to juz świadczy,że szału nie będzie…