Szybki powrót z Francji do Polski czyli Sąsiedzi

Jako, że najpierw chcieliśmy opisać na blogu nasze ulubione miejsca, które śmiało możemy polecić, w sobotę wybraliśmy się do Zazie Bistro. Gdzieś tam w głowie kołatała się myśl, że czytałam na stronie jednej z grup na Facebooku, że w Zazie ostatnio tłok, że trudno o miejsce, ale przecież nam zawsze udawało się zaleźć wolny stolik. Niestety nie tym razem. Owszem były wolne stoliki, ale wszystkie zarezerwowane. Dlatego do Zazie wrócimy za tydzień i tym razem postaramy się wcześniej o rezerwację.

Sąsiedzi - wejście

Głodni i rozczarowani udaliśmy się na poszukiwanie innego miejsca. Padał śnieg i burczało nam w brzuchach, dlatego postanowiliśmy wejść do pierwszego lokalu, który nie będzie odstraszał wyglądem. I tak trafiliśmy do sali barowej Oberży Sąsiedzi. Kiedyś w tym miejscu znajdowała się Kuchnia u Doroty, ale ta przeniosła się jakiś czas temu na Augustiańską. A Sąsiedzi rozrośli się i obecnie zajmują cały parter kamienicy przy Miodowej 25. Wejście po lewej prowadzi do restauracji, a po prawej właśnie do sali barowej.

Sąsiedzi - bar

Najpierw o wyglądzie tego miejsca: zdecydowania wolałam minimalistyczny wystrój Kuchni u Doroty. U Sąsiadów na ścianach wiszą tandetne tace, kwiatki z IKEA a obrusy (bieżniki?) już nawet szkoda komentować. Nad barem widnieje napis „Samoobsługa”, ale kiedy usiedliśmy, kelnerka(?) przyniosła nam karty. Z zamówieniem już nie poszło tak łatwo, bo nie byliśmy pewni czy mamy siedzieć i czekać na kelnerkę, czy tez udać się do baru. Widelec podjął próbę złożenia zamówienia przy barze, ale został odesłany na miejsce z poleceniem czekania na kelnerkę. Ta na szczęście, pogoniona przez pana za barem, szybko pojawiła się przy stoliku.

Sąsiedzi - menu

Zamówiliśmy zupy i drugie dania jak przystało na tradycyjny polski obiad. Do tego zamówiłam kompot, którego dość wysoka cena (3 PLN) trochę mnie zaciekawiła.

Zupy podano błyskawicznie, co niezmiernie nas ucieszyło bo byliśmy bardzo głodni. I zanim zacznę opisywać nasze wrażenia z posiłku pozwolę sobie na krótki komentarz. Wersji kuchni polskiej jest pewnie tyle ile gospodarstw domowych w Polsce. Każdy z nas ma wyniesione z domu przyzwyczajenia, przekazane przez mamę lub babcię, dotyczące przygotowania zup i mięs i ich pożądanego smaku. W pewnych kwestiach różnimy się nawet z Widelcem. Tak było i tym razem. A więc do rzeczy.

Sąsiedzi - pomidorowa

Zamówiłam zupę dnia czyli pomidorową z makaronem (5 PLN). Była dokładnie taka jak lubię: gęsta, o mocno kwaskowym posmaku. Pływał w niej jakiś zagubiony pomidor, ale raczej dla wyglądu nie dla smaku, bo to zupa bardzo dobra, ale zdecydowanie przygotowana z koncentratu. Widelec zamówił barszcz biały z kiełbasą, jajkiem i ziemniakami. Czuć było w nim posmak wędzonki, jednak dla mnie był zbyt rzadki jak na barszcz biały a za mało kwaśny jak na żurek. Poza tym nie lubię ubitych ziemniaków w zupie, która zmienia się wtedy w papkę. Zupełnie odrębnego zdania był Widelec. Jak dla niego barszcz był bardzo dobry, no może przydałoby się więcej kiełbasy, a ubite ziemniaki to on woli, bo wtedy dobrze łączą się z zupą. Jak widzicie: dwie różne opinie o tej samej zupie.

Sąsiedzi - Żurek

 

Sąsiedzi - Żurek od góry

Moje drugie danie to był rumsztyk wołowy z cebulką (9,50 PLN) z z dwoma dużymi plackami ziemniaczanymi (5 PLN) i kapustą zasmażaną (4 PLN). Od razu wiedziałam, że w zupełności wystarczyłby mi jeden placek ziemniaczany, ale jak zwykle łakomstwo wzięło górę nad rozsądkiem. Rumsztyk też był sporo, za to mocno rozbity i wprost ociekający tłuszczem. Mięso było miękkie, rozpływające się w ustach, ale czułam że moja wątroba buntuje się przeciwko takiej ilości tłuszczu. To samo dotyczyło placków ziemniaczanych: z pewnością nikt nie odsączył ich z tłuszczu po smażeniu. Jeśli chodzi o kapustę zasmażaną to zdecydowanie nie był to mój smak.

Sąsiedzi - rumsztyk od góry

Kapusta była rzadka, bez zasmażki, za to z dużą ilością marchwi i cukru. Ja zupełnie nie rozumiem barowego trendu przesadnego słodzenia kapusty. Czy to surówka, czy kapusta zasmażana, często podawane są z ogromnymi ilościami cukru, które pasowałyby raczej do deseru. Z przerażeniem myślę o chwili kiedy dostanę słodki bigos. Dlatego kapusty, mimo że to jeden z moich ulubionych warzywnych dodatków w kuchni polskiej, często w barach i restauracjach nie dojadam. Tak było i tym razem. Widelec, który również zamówił kapustę zasmażaną, tym razem się ze mną zgodził, że kapustą nie była smaczna.

Sąsiedzi - kapusta zasmażana

Oprócz kapusty, Widelec zamówił schabowego (9 PLN) i tłuczone ziemniaki (5 PLN). Schabowy był rozbity do granic możliwości, w dość przyjemnej panierce i ogólnie smaczny. Muszę przyznać, że ja wolę takie rozbite schabowe, bo nie przepadam za przeżuwaniem grubych kawałków wieprzowiny. Zdaniem Widelca schabowy był po prostu „taki jak ty lubisz”. Ziemniaków nie próbowałam, a Widelec nie narzekał więc chyba były w porządku.

Sąsiedzi - schabowy

No i jeszcze kompot. Czuć w nim było posmak suszonych owoców, ale była to chyba jedna suszona śliwka na cały garnek kompotu. Poza tym smakował jak woda z sokiem owocowym. 3 PLN to moim zdaniem dość wygórowana cena.

W drugiej sali Sąsiadów znajduje się ściana zapisana podziękowaniami od zadowolonych i dobrze nakarmionych gości. Ja, jeśli tam wrócę, to na zupę pomidorową.

Obfity, polski obiad kosztował nas 65,50 PLN. Można zjeść drożej, można taniej, ale można też smaczniej.

MENU

Sąsiedzi, ul. Miodowa 25, Kraków