Stara, krakowska kuchnia indyjska czyli Indus Tandoor
Nie wiem jak to się stało, że nigdy wcześniej nie byłam w Indusie na Sławkowskiej. Może pierwsze spotkania z kuchnia indyjską skupiały się wokół Bombai Tandoori, jeszcze na Mikołajskiej. Po przenosinach na Szeroką odwiedziłam to miejsce tylko raz i z żalem stwierdziłam, że to już nie to samo. Za to Widelec, swego czasu, był stałym bywalcem w Indusie, dlatego w końcu postanowił mnie zapoznać z najstarszą i, jego zdaniem, najlepszą restauracją indyjską w Krakowie.Poszliśmy na kolację, z zamiarem nie przejadania się, bo dzień wcześniej brałam w udział w wyjeździe integracyjnym w Pieniny, podczas którego zjadłam tyle, że ledwie mogłam się ruszać (polecam Bacówkę w Jaworkach). Bardzo ciekawa byłam jednak Indusa jako miejsca, które jedni wychwalają, a inni patrzą na nie z lekkim przestrachem, ze względu na dość nieciekawy ogródek i utrudniony dostęp do sanitariów.
Kiedy tylko zobaczyłam kartę, zapomniałam o zamiarze spożycia lekkiej kolacji. Tyle w niej było smakowitości. Jako, że Widelec gorąco polecał mi jagnięcinę, zdecydowałam się na Lamb Palak czyli jagnię ze szpinakiem przygotowane z pomidorami, papryką i cebulą w sosie curry (34 PLN). Mimo ostrzeżeń kelnerki, opasanej hinduską szatą, jednak pod spodem ubraną bardzo współcześnie, poprosiłam o wersję ostrą. Widelec zamówił Lamb Vindaloo (34 PLN) w wersji średniej, gdyż dania w sosie vindaloo charakteryzują się wyjątkową ostrością. Jako dodatki wzięliśmy smażony ryż basmati (9 PLN) i indyjskie chlebki. Każdy z nas miał ochotę na inny, wybraliśmy więc Tandoori Roti (cienki placek z pieca Tandoor – 5 PLN) i Pudinha Paratha czyli pieczywo z dodatkiem mięty (11 PLN). Nie obyło się też bez przystawki, gdyż nie potrafiłam się oprzeć chęci spróbowania samosy z kurczakiem (12 PLN za 2 sztuki). I tak umarła wizja lekkiej kolacji.
Widelec wiedział, że ostre dania najlepiej przepijać piwem dlatego zamówił lany Okocim (8 PLN). Ja zdecydowałam się na wino, nie odważyłam się jednak zamówić wina indyjskiego (ktoś próbował?) i skończyło się na włoskim Bardolino (11 PLN). Postanowiłam tez spróbować Nimbu Pani czyli wody mineralnej mieszanej ze świeżym sokiem cytrynowym i solą z przyprawami (7 PLN).
Samosy pojawiły się na naszym stole całkiem szybko, w towarzystwie trzech sosów: ostrego, słodkiego i jogurtu z miętą. Były ogromne i całkiem niezłe, szczególnie maczane w ostrym sosie. Jako że ja szykowałam miejsce na danie główne, Widelec pochłonął półtora samosy. Cała porcja (2 sztuki) spokojnie wystarczyłaby mi za lekką kolację.
Zamówione przez nas dania główne z dodatkami z trudem mieściły się na stole. Z przerażeniem patrzyłam na tę ilość jedzenia i zastanawiałam się jak to wszystko zjemy. Ale jak spróbowaliśmy to poszło już całkiem gładko. Jagnięcina w szpinaku z pomidorami była, jak się spodziewałam, akceptowanie ostra (mam podejrzenia, ze pani kelnerka jednak nie uwierzyła, że jestem w stanie zjeść naprawdę ostre danie i szepnęła słówko kucharzowi). Mięso wprost rozpływało się w ustach i, szczerze mówiąc, nie bardzo miałam ochotę dzielić się moim daniem z Widelcem. On jednak bardzo chciał, żebym spróbowała wszystkiego w jego ulubionej restauracji, więc musiałam iść na wymianę.
Vindalo Widelca było znacznie ostrzejsze niż moje danie, jednakże ostry smak go nie zabijał, a tylko je wzbogacał. Choć muszę przyznać, że Lamb Vindaloo w wydaniu restauracji Ganesh prezentuje, moim skromnym zdaniem, bogatszą gamę smaków. Widelec w Ganeshu nie był, więc nie miał porównania i o jagnięcinie w ostrym sosie złego słowa nie dał powiedzieć. Zresztą słusznie, bo była pyszna. Ale i tak głosuję za Ganeshem. Nie ma rady. Musimy w najbliższym czasie zajrzeć na Tomasza.
W Indusie robią za to bezkonkurencyjne chlebki. Zarówno Tandoori Roti i jak i Paratha z miętą były rewelacyjne i lepszych chyba nie jadłam. Dlatego nawet gdy, teoretycznie, skończyliśmy już jeść, skubaliśmy jeszcze po kawałku chlebków i czyściliśmy nimi talerze z resztek sosu. Nimbu Pani sprawdziło się doskonale do gaszenia pragnienia choć nie jestem przekonana czy słona woda dobrze komponuje się z wytrawnym czerwonym winem.
Czy Indus Tandoori podbił moje serce tak jak zrobił to z Widelcem? Na pewno z przyjemnością tam wrócę spróbować innych dań kuchni indyjskiej, bo kartę mają bogatą, ale równie chętnie wracać będę do Ganesha. Pozostaje się cieszyć, że mamy w centrum miasta dwa dobre indyjskie lokale (nie zapominajmy też o Hot Chilli). Oby tak zostało.
„Lekka” kolacja kosztowała nas 131 PLN. Ceny jak w innych indyjskich lokalach czy nie tanio.
Otwieracz
paź 03, 2013 @ 23:00:02
Piwo indyjskie serwowane w Indusie to nic specjalnego, bardziej celuje w amerykańskiego Lite niż w eurolagera, wina nie próbowałem. Następnym razem spróbujcie dań wegetariańskich, nierzadko są ciekawsze niż mięsne. Pozdrawiam
bendii44
cze 07, 2016 @ 10:13:19
Chyba najbardziej klimatyczną restauracją w Krakowie jest Ganesh na ul. Św Tomasza. Miejsce pełne magii w zabytkowej piwnicy, w której panuje magiczny półmrok. Choćby z samych względów estetycznych warto tutaj się umówić na lunch. Podają kuchnię indyjską i nie jest to jakaś podróbka, bo gotują prawdziwi Hindusi. Polecam!