Śledziona, miecznik i cannoli czyli Widelec i przysmaki Palermo
Weekend w Palermo zapowiadał się ciepły i słoneczny. Trochę wiało, ale przy 20 stopniowej temperaturze wiatr był nawet przyjemny. W drodze na autobus, który miał nas zabrać do Monreale, odwiedziliśmy, trochę przypadkiem, targ Capo w okolicy Porta Carini. Koniecznie muszę na niego wrócić aby uzupełnić zapasy przypraw. No i po truskawki.
Niestety pogoda w Palermo potrafi się zmienić w przeciągu kilku minut. Ot przywilej wyspy. Wiatr się nasilił, a z nieba popłynęły strugi deszczu. Z wycieczki nici, ale za to naszym oczom ukazał się mały, rodzinny bar serwujący 'U pani c’a meusa’ zwaną też „il pane con la milza” czyli kanapkę ze śledzioną. Jako że ten palermiański przysmak był w naszych planach gastronomicznych, postanowiliśmy skorzystać z okazji. W barze znajdowały się dwie włoskie turystki i chyba większa część rodziny właściciela. Nasze zamówieni wywołało lekką konsternację i zostaliśmy usadzeni przy stoliku. Chyba nie wyglądaliśmy na typowych smakoszy kanapki z owczą śledziona. Jeszcze zobaczą!
Oczekiwanie na śledzionę Widelec umilał sobie włoskim piwem Moretti, które miało tylko dwie zalety: było duże i tanie. Śledzionę kucharz podgrzał w wielkim stalowym garze, a następnie zapakował ją do bułek posypanych sezamem. Po czym zaczął nas dyskretnie obserwować. Owcza śledziona smakuje trochę jak wątróbka, choć jest delikatniejsza w smaku. Mi przeszkadzało, że nie oczyszcza się jej z błon, dlatego połowę bułki oddałam Widelcowi. Cieszę się, że spróbowałam tego charakterystycznego palermiańskiego przysmaku, ale raczej nie wejdzie on na stałe do mojego menu. Widelec za to był bardzo ukontentowany posiłkiem, choć może pomysł popijania kanapki ze śledzioną piwem nie należał do najlepszych. Jako że deszcz nie ustawał, zamówiliśmy jeszcze po filiżance cappuccino. Za całe zamówienie zapłaciliśmy 14 EUR.
Wycieczka do Monreale w deszczu nie miała sensu. Postanowiliśmy odwiedzić więc znajdujące się w niewielkiej odległości od Piazza Indipendenzia Katakumby Kapucynów. Powiem tylko, że wycieczka do katakumb po spożyciu kanapki ze śledzioną to atrakcja dla ludzi o zdyscyplinowanych żołądkach
Kiedy wracaliśmy do hotelu, pogoda się trochę poprawiła dlatego postanowiliśmy odwiedzić Ocean Ice, kawiarnię i cukiernie w jednym, znajdującą się tuż przy Teatro Massimo. Za słynne włoskie cannolo z ricottą i pyszny torcik czekoladowy zapłaciliśmy 4,50 EUR. Z czego 1 EUR to oczywiście opłata za obsługę przy stoliku.
Zanim nadszedł czas kolacji, poczytałam trochę o tym gdzie warto się stołować w Palermo. Okazało się, że odkryte przez nas zagłębie knajpiane kryjące się w uliczkach na przeciwko Teatro Massimo to głównie kebaby i kanapkarnie. Dlatego na kolację udaliśmy się w okolice targu Vucciria. Kiedy weszliśmy na plac przed kościołem San Domenico okolica wydawała się cicha i opustoszała. Wystarczyło jednak zagłębić się w jedną z uliczek prowadzących do serca Vucciri aby odkryć, że to miejsce żyje w pełni w sobotnią noc. Dookoła wszyscy pili piwo, a na okolicznych straganach sprzedawano grillowane przysmaki i naleśniki z Nutellą. Naszym celem była jednak Trattoria da Maurizio, którą wypatrzyłam już poprzedniego dnia podczas popołudniowego spaceru po Vucciri.
Mimo że znowu padało, postanowiliśmy usiąść na zewnątrz pod markizą. Trattoria dysponowała jednym tylko menu, odręcznie pisanym, spiętym w niebieskim segregatorze. O wersji angielskiej oczywiście nie było mowy. Cel naszej wizyty jednak udało się szybko zlokalizować w menu. Pesce spada alla griglia czyli grillowany miecznik dla Widelca i spaghetti z tą samą rybą i bakłażanem dla mnie. A do tego oczywiście butelka Nero D’Avola. Wiem, wiem, to wbrew zasadom. Obiecuję, że następnym razem do ryb wypijemy białe wino.
Mięso miecznika nie przypomina żadnej z ryb, które do tej pory jadłam. Jest delikatne w smaku, ale o dość zwartej, jak na rybę, konsystencji. Doskonale wyfiletowany kawałek praktycznie nie zawierał ości. A spaghetti z mięsem miecznika, bakłażanem i szafranowym sosem to było po prostu mistrzostwo świata. Jeśli z dwóch palermiańskich przysmaków mam wybrać jeden to zdecydowanie stawiam na miecznika. Sorry śledziono. Rachunek za kolację wyniósł 26 EUR
Po kolacji pospacerowaliśmy jeszcze trochę po uliczkach Vucciri, które tej nocy były tłumne i głośne. Na placu przy Via Garraffello mieszały się dźwięki z trzech przylegających drinkerii. Skusiliśmy się i my na piwo i szklaneczkę wina (wino – 1 EUR, piwo Moretti 0,66 litra – 2 EUR). Kiedy około północy opuszczaliśmy tę okolicę zabawa wydawała dopiero się rozkręcać. Tym bardziej, że wreszcie przestało padać.
W niedzielę wreszcie aura była dla nas łaskawa i z nieba nie spadła ani kropla deszczu. Wybraliśmy się więc, tak jak i połowa Palermo, na plażę w Mondello. Łatwo jest się tam dostać miejskim autobusem #806 (bilet w jedną stronę kosztuje 1,30 EUR), który poza sezonem kursuje co jakieś 20 minut. Miejsc siedzących jest w autobusie mało, przygotujcie się więc na 30 minutowe stanie w zatłoczonym autobusie. Pod koniec trasy, kiedy przez okna widać już błękitne morze autobus się znacznie wyludnia, ale za to stoi w niemożebnych korkach wzdłuż plaży w Mondello. Dlatego nie dojechaliśmy do przystanku końcowego tylko wysiedliśmy przy plaży. Trochę potem żałowaliśmy, bo może tam właśnie kryły się opisane w przewodnikach nadmorskie trattorie, oferujące ryby i inne owoce morza. Po krótkim lenistwie na piasku i długim spacerze wzdłuż plaży udało nam się znaleźć tylko bary oferujące kanapki, ciastka i panierowane kawałki kurczaka. Zdecydowaliśmy się na pizetty, które na szczęście podgrzewane były w piecu a nie w mikrofali. Moja pizetta przykryta była sporą ilością pysznej rukoli, a Widelec zamówił pizettę Fantasy z kiełbasą i frytkami. Obie był smaczne tak jak i lemoniada w puszkach. Lunch na wynos w barze Linux wyniósł nad jedynie 8 EUR. Na plaży spotkaliśmy Alberto, który jak się okazało przez 5 miesięcy Erasmusa mieszkał w Łodzi. I mówił świetnie po polsku, zwłaszcza biorąc pod uwagę krótki czas pobytu w Polsce. Widelec już planuje samotną pięciomiesięczną wyprawę na Wyspy aby doszlifować swój angielski.
Po szesnastej, mimo świecącego słońca, na plaży zaczynało już robić się chłodno więc wróciliśmy do centrum Palermo. Tuż przy naszym hotelu Widelec wypatrzył lodziarnię, która była znacznie mniej zatłoczona niż ta przy plaży. Dwie duże gałki truskawko-czekoladowych lodów kosztują tylko 1,80 EUR więc warto się na nie skusić. Szczególnie truskawkowe sprawią, że zapomnicie o wszystkich lodach, które jedliście do tej pory.
W niedzielny wieczór na kolację znów wybraliśmy się w okolice Vucciri. Postanowiliśmy tym razem poszukać szczęścia w uliczkach mieszczących się na lewo od kościoła San Domenico. Ku naszemu przerażeniu wszystko było zamknięte. Postanowiliśmy sprawdzić czy może choć nasza trattoria u Maurizia jest otwarta. Niestety. I trattoria i plac dookoła niej były całkowicie opustoszałe. Zrezygnowani udaliśmy się w stronę Via Garraffello gdzie spodziewaliśmy się spotkać choć stragany z grillowanym mięsem. Przynajmniej tutaj się nie rozczarowaliśmy, choć ciężko nam było pogodzić się z myślą, że nasza kolacja składać się ma z frytek i grillowanych kiełbasek (pysznych!). Na pociechę, popiliśmy wszystko mocnym brytyjskim piwem Tennent’s, które tutaj cieszy się dość dużą popularnością, tak jak i różnego rodzaju Ale.
Po posiłku zaproponowałam spacer w stronę portu, aby sprawdzić czy tam toczy się jakieś życie. I co się okazało? Tej nocy Palermo bawiło się kilka ulic dalej. Ulice były tak pełne, że ciężko było się przecisnąć. Z radością zauważyliśmy też otwarte restauracje. Wolelibyśmy zjeść w przytulnej rodzinnej trattorii niż w nastawionej na turystów restauracji, ale dobre i to. Nasz wybór padł na bardziej zatłoczoną Ristorante Palazzo Trabucco przy Via dei Bottai. Niestety mój żołądek zapełniony frytkami nie mógł już pomieścić tyle ile bym chciała. Zdecydowaliśmy się więc na talerz muli (5 EUR), chowder z muli (6 EUR) i mieszankę grillowanych ryb (12 EUR). Do tego mały dzbanek białego wina (5 EUR) i butelka wody (2 EUR), której nigdy nie dostaliśmy.
Zaletą lokalu był niewątpliwie mówiący po angielsku kelner, który starał się dbać o gości jak tylko mógł, w przeciwieństwie do ponurego właściciela, który na wszystkich patrzył spode łba. W ramach przeprosin za długie oczekiwanie na przyjęcie zamówienia dostaliśmy drugie pół litra wina. Talerz muli, który zamówił Widelec, był dokładnie tym czego się spodziewał, natomiast chowder oboje wyobrażaliśmy sobie nieco inaczej. Myślałam raczej o gęstej zupie z mulami, gdy tymczasem był to po prostu talerz muli w sosie i czosnku. Sos był jednak pyszny i warto było spróbować chowderu na modłę włoską.
Zamiast mieszanki ryb dostaliśmy chyba mieszankę owoców morza z grilla, ale specjalnie nie narzekaliśmy. Na talerzu mieliśmy ośmiorniczkę, kawałek miecznika, sporą krewetkę i ogromnego kalmara. Miecznik był trochę mniej smaczny niż ten u Maurizia poprzedniego wieczora, za to kalmar o niebo lepszy niż ten w Casa Juan w Krakowie. Kolacja uwieńczona została najlepszą pod słońcem panna cottą z sosem karmelowym. Podobno jednak najlepszą panna cottę podają w Bolonii. Już wkrótce się przekonamy.
Dziś dzień podsumowań i zakupów, bo jutro rano lecimy do Bolonii. Trzymajcie kciuki aby udało nam się zjeść coś dobrego,gdyż liczne strony internetowe o Palermo mówią, że w poniedziałki wiele trattorii jest zamkniętych. Widelec, w ramach gromadzenia zapasów zjadł na śniadanie więcej croissantów, kosztem bułek, bo włoskie croissanty niesamowicie mu smakują i z kremem i bez. Ja nadal zajadam się pomarańczami i bardzo mnie cieszy myśl, że w domu czekają jeszcze resztki cubotto.
Do zobaczenia w Bolonii!
Dominik
mar 17, 2013 @ 22:21:36
Pamiętacie może w jakiej cenie były pomarańcze Moro i inne … na straganach 😉 ? Na Sycylii byliście tylko w Palermo ?
Agnieszka
mar 17, 2013 @ 22:43:14
@Dominik, wydaje mi się, że poniżej 1 EUR. Znalazłam na jednym zdjęciu Tarocco z ceną 0,79 EUR.
Byliśmy tylko w Palermo, bo codziennie koło 14 zaczynało lać co skutecznie zniechęcało nas do dalszych wycieczek;-)