Niekonwencjonalne śniadanie czyli Cava
Znajomy powiedział: „Musicie spróbować zupy tajskiej w Cavie!” Widelec zaproponował więc abyśmy spotkali się w Cavie na sobotnim śniadaniu. „Zupa na śniadanie?” – kręciłam nosem. Przekonali mnie jednak w końcu, że taka zupa dobra jest na każdą porę dnia. Poszliśmy.
Panowie, bez zbędnych ceregieli, zamówili od razu po dużej porcji owej tajskiej zupy (19,50 PLN). Ja postanowiłam trochę powybrzydzać i przejrzeć najpierw kartę. Wybór dań śniadaniowych był spory, bo w Cavie serwują nie tylko specjalnie skomponowane zestawy śniadaniowe (od 15 PLN), ale też kanapki na ciemnym pieczywie, jajka w różnej postaci, bagietki, tosty i panini. Po długim namyśle zdecydowałam się na panini z pikantnym salami, rozmarynem, serem żółtym i rukolą (14,50 PLN).
Najpierw podano panom zupę tajską. Uwodziła aromatem odkąd pojawiła się na stole. Niewiele myśląc złapałam za łyżkę i nie chciałam jej oddać, bo zupa była naprawdę dobra. Ostra, ale też słodka od mleczka kokosowego, ze świeżym imbirem, kolendrą i sporymi kawałkami kurczaka. Widelec upomniał mnie szybko, że najpierw przecież trzeba zupę udokumentować na zdjęciach a dopiero potem ją jeść! Po zrobieniu zdjęć łyżki mi już nie oddał. Taka to była zupa.
Wygłodniała czekałam na moje panini. W końcu jest! I tu nastąpiło rozczarowanie, bo nie było to panini, które zamówiłam. Świadczył o tym żółty sos i kawałki kurczaka, które w żaden sposób nie wyglądały jak salami.Z racji, że byłam bardzo głodna i że nie należę do klientów zbytnio awanturujących się (choć czasem może powinnam), postanowiłam zjeść to „azjatyckie” panini. Powiem tyle: nie było złe, ale tęsknota za salami i rukolą tkwiła wciąż we mnie więc nie mogłam w pełni cieszyć się jego smakiem. Wolę jednak panini bardziej przypominające te, które można zjeść we Włoszech.
Po pierwszej konsumpcji i kawie, panowie doszli do wniosku, że zupa, nawet taka dobra, to jednak za mało na śniadanie. I zaczęliśmy znów przeglądać kartę. Wzrok nasz przyciągnęły, reklamowane jako specjalność zakładu, ślimaki. W Cavie serwują je po włosku, francusku, tajsku i z serem pleśniowym. Na życzenie klienta wszystkie ślimaczki mogą też być zapieczone z żółtym serem (yyyy?). Dla mnie brzmiało to podejrzanie, ale panowie zdecydowali się spróbować ślimaków po francusku, z masłem, bułeczką, pietruszką i czosnkiem (6 sztuk – 17 PLN, tuzin – 31 PLN).
Powiem wam, że te ślimaki nie spodobały mi się od pierwszego wejrzenia. Tonęły w maśle i zrumienionej bułce tartej (na szczęście bez żółtego sera!). Widelca to jednak nie zraziło. Po pierwszym kęsie jego mina jednak zrzedła. Choć nie było to dla mnie zaskoczeniem, sądząc już po wyglądzie ślimaków, postanowiłam spróbować. To co zjadłam było gumowe i kompletnie pozbawione smaku. Jeśli kiedykolwiek siedząc w Cavie najdzie was ochota na ślimaki, to biegnijcie czym prędzej po sąsiedzku do Zakładki. Tam wam pokażą jak się przyrządza ślimaki na masełku! Aby dopełnić obraz sytuacji, dodam tylko, że nasz przyjaciel do swojej porcji ślimaków wsypał chyba z łyżeczkę soli i dopiero był w stanie je zjeść. Minę miał jednak nietęgą.
Mimo niepowodzenia ze ślimakami kusiło mnie, żeby jeszcze czegoś w Cavie spróbować. Zza witryny spoglądały na mnie przyjaźnie kolorowe makaroniki, ale ja nie z tych co rzucają się na słodkie, kiedy w karcie przegląd kuchni europejskiej i azjatyckiej. Zachęcona wspomnieniem tajskiej zupy postanowiłam spróbować ostrej zupy krewetkowej z pomidorami (mała porcja – 14 PLN). Niestety, po raz kolejny, już pierwsze wrażenie było rozczarowujące. Czerwona zupa w czerwonej misce, pietruszka, ser. A gdzie te krewetki? Były. Malusieńkie krewetki koktajlowe pływały sobie na dnie pomidorowej zupy, która ani nie była specjalnie ostra, ani w ogóle doprawiona. Patrząc na minę moją i Widelca po zjedzeniu łyżki zupy, nasz przyjaciel odmówił nawet jej spróbowania, aby już nie psuć sobie smaku.
Cava broni się tylko zupą tajską i wesołą, entuzjastyczną wręcz, obsługą, której można nawet wybaczyć pomyłki w zamówieniu. Jednak my do Cavy to już tylko na kawę, cavę lub prosecco. Jeść wolimy po sąsiedzku.
A BITE TO EAT
maj 26, 2013 @ 16:39:37
Ciekawe kiedy spotkamy się na tej kulinarnej mapie Krakowa w drzwiach restauracji, o której będziemy pisać 🙂
Tymczasem zapraszam cię do zabawy:
http://abitepl.blogspot.com/2013/05/zadaj-mi-pytanie-to-ci-na-nie-odpowiem.html