Na zakolu czyli Vistula Port
Moja pierwsza myśl, kiedy usłyszałam o otwarciu i lokalizacji tego miejsca, była taka, że jego właściciel musi charakteryzować się dużo odwagą. Okolice ulicy Koszykarskiej i zakola Wisły to zawsze był dla mnie koniec świata, na który w dodatku ciężko było dojechać komunikacją miejska. W ostatnich latach to się zmieniło, ale i tak wciąż jest to miejsce leżące poza tradycyjnymi szlakami spacerowymi. Bardzo mnie cieszą lokale powstające w takich lokalizacjach, bo nie zawsze ma się ochotę na posiłek w zatłoczonym centrum miasta, gdzie w dodatku trudno zaparkować. Fajnie mieć pod domem sprawdzoną restaurację, do której można zajść prawie w papciach, kiedy w lodówce pusto, znudziła nam się pizza i pseudo-chińczyk na dowóz, a na wycieczki do centrum nie mamy siły. Postanowiliśmy sprawdzić czy trzeba zazdrościć takiej restauracji mieszkańcom zakola Wisły.
Żeby trafić do Vistula Port musicie naprawdę chcieć znaleźć to miejsce. Raczej nie ma szans trafić tam przypadkiem. Wnętrze jest jasne, utrzymane w kolorystyce biało-niebiesko-szarej, wystrój przywodzi na myśl żeglarskie klimaty. Jest kącik dla dzieci i sporo krzesełek dla najmłodszych, co sugeruje, że w zamierzeniu jest to restauracja rodzinna. Menu dla dzieci wieje jednak nudą: rosół, pomidorowa, kurczak, frytki, pierogi. Łyżeczka dostała nawet menu, ale tym razem przyszła z własnym prowiantem.
Zamówiliśmy tatara (27 PLN), na którego po ciążowym embargo mam ostatnio straszną ochotę, śledzia (15 PLN) oraz żurek z białą kiełbasą i jajkiem (13 PLN). Jako dania główne: antrykot (57 PLN) i żeberko wieprzowe (35 PLN). Rozważaliśmy również desery, jako że, jak niektórzy z Was wiedzą, po ciąży stałam się strasznie „deserowa”. Niestety, pod koniec obiadu Łyżeczka była już zmęczona i marudna więc słodkości musieliśmy sobie podarować.
Zaczęłam od tatara, który w połączeniu z grzankami wyglądał trochę jak żaglowce na talerzu. Mięso, dodatki, wszytko bardzo dobre. Natomiast na talerzu było zdecydowanie za dużo musztardy, która po wymieszaniu praktycznie zabiła smak mięsa. Nie mam problemu z własnoręczny mieszaniem tatara na talerzu, ale oczekuję, że dodatków będzie dokładnie tyle, ile trzeba aby osiągnąć idealny balans smaków. Tu było musztardowo, a szkoda, bo zapowiadał się naprawdę dobry tatar. Bez wahania zamówiłabym go ponownie, tym razem oszczędnie dawkując musztardę przy mieszaniu. W czasie gdy ja pochłaniałam tatara, Widelec jadł śledzia i nie bardzo chciał go oddać. Miał zupełna racje: śledź był jędrny i mięsisty, a dodatki nie przyćmiewały go. Dawno nie jadłam tak dobrego śledzia.
Po przystawkach zjedliśmy żurek. Fajny, kwaskowaty, odpowiednio czosnkowy. Coraz bardziej nam się w Vistuli podobało. Niestety obraz ten, wykreowany przez przystawki i zupę zepsuły dania główne. O ile samo żebro było jeszcze całkiem przyzwoite, choć na mój gust za słodkie, to sos do niego nijak nie przypominał obiecanego sosu BBQ. Był okropny. Podobnie było z sosem niby-pieprzowym zaserwowanym do steka. A właściwie czegoś co miało być stekiem, a było jakąś rozklepana i niesmaczną bitką.
Podsumowując, restauracja Vistula Port ujęła nas przystawkami, natomiast kompletnie rozczarowała daniami głównymi. Czy wrócimy? Pewnie nieprędko. Ale jeśli kiedyś zgłodniejemy w tej okolicy, to będziemy o niej pamiętać.
Dwie osoby zjadły syty, choć nie do końca smaczny obiad za około 150 PLN (bez alkoholu).
DLA DZIECI: krzesełka dla dzieci, kącik zabaw dla dzieci, przewijak
Vistula Port, ul. Na Zakolu Wisły 12B, Kraków