Na każdą kieszeń czyli Kuchnia u Doroty
W odpowiedzi na prośby naszych czytelników dzisiejszy wpis będzie o restauracji z niższej półki. Choć wizyta w lokalu odbyła się zanim dowiedzieliśmy się o zapotrzebowaniu na tego typu recenzje. Po prostu, korzystając z możliwości zjedzenia razem obiadu w normalnej porze lunchu, w dniu pracującym (a dysponując oczywiście ograniczoną ilością czasu), postanowiliśmy odwiedzić miejsce, które swego czasu serwowało szybką i smaczną kuchnię, nie będąc przy tym fast foodem.Udaliśmy się więc na ulice Augustiańską, gdzie od ponad roku mieści się restauracja Kuchnia u Doroty, która przeniosła się tu z ulicy Miodowej. Kim jest Dorota? Nie wiemy, ale z tego co pamiętaliśmy gotowała zawsze smacznie. I zawsze przyciągała wielu wielbicieli swej domowej kuchni. W tym nas.
Takich tłumów jednak u Doroty jeszcze nie widzieliśmy. Fakt, że chyba nigdy nie byliśmy w tej restauracji o 14 w dzień pracujący. Ucieszyliśmy się, bo skoro tyle ludzi się tam stołuje to musi być dalej smacznie. Przyciąga ich też zapewne cena: 15 PLN za lunch dnia z zupą i kompotem to całkiem niezła oferta, biorąc pod uwagę, że jesteśmy praktyczne w centrum Krakowa.
Pamiętając, że zupa pomidorowa nie zawsze jest u Doroty w karcie, za to prawie zawsze jest w kuchni zapytaliśmy uprzejmą, acz zabieganą panią kelnerkę o pomidorówkę. Była! Bez wahania zamówiliśmy więc po talerzu zupy (5 PLN). Na drugie zamówiłam placki ziemniaczane solo (6 PLN). Niektórzy jedzą je tylko gulaszem. Ja czasem lubię zjeść takie zwykłe chrupiące placuszki. No i do tego, oczywiście kompot (2 PLN), który u Doroty jest właściwie wodą z sokiem.
Widelec zdecydował się na mielonego z ziemniakami i mizerią (15,50 PLN) Już chwilę po złożeniu zamówienia, na naszym stole wylądowała pachnąca pomidorówka. Była niezła. Z lanym ciastem, za którym nie przepadam, a które tutaj jednak mi smakowało. Ale byłaby o niebo lepsza gdyby nie dodano do niej cukru. Nie toleruję słodzenia warzyw,a już w szczególności zupy pomidorowej. Minus dla Doroty. Placki ziemniaczane na szczęście nie były słodzone, ale zdecydowanie za grube i mało chrupiące. Jednak jeśli porównać je do placków, które podano nam w Bieszczadach, te były całkiem do przyjęcia.
Podebrałam trochę śmietany z Widelcowej mizerii, ale ta oczywiście była słodzona, co nie przypadło żadnemu nas do gustu. W mielonych dawało się wyczuć silny posmak podrobów, które jemy i lubimy, ale niekoniecznie w postaci mielonych kotletów. (W ramach rekompensaty Widelec zarządzał mielonych w domu.) Najlepsze z całego dania były ziemniaki.
Niestety nasza sentymentalna wycieczka w poszukiwaniu znanych i lubianych smaków zakończyła się lekkim rozczarowaniem. Nie taką kuchnię u Doroty zapamiętaliśmy. A może to nasze podniebienia stały się bardziej wybredne po kilkudziesięciu wizytach w mniej lub bardziej wykwintnych lokalach? Trochę nie chce mi się w to wierzyć, bo nigdy nie posmakowałaby mi słodka pomidorowa, a tą u Doroty zajadałam się nie raz. Więc chyba to jednak Dorota się zmieniła. Biorąc jednak pod uwagę stosunek jakości do ceny, Kuchnia u Doroty nie jest złym wyborem na niskobudżetowy lunch, szczególnie jeśli nie przeszkadza Wam dosładzanie warzyw.
Dwudaniowy obiad dla dwóch osób kosztował nas 35,50 PLN. Po taniości, jak mówią niektórzy.
Kuchnia u Doroty, ul. Augustiańska 4, Kraków