Krajobraz po Dorszu czyli STóŁ (zamknięte)
Kiedy już otarliśmy łzy po zamknięciu Dorsza, postanowiliśmy sprawdzić co to za restauracja otworzyła się w jego miejsce. Przechodziliśmy dwukrotnie, zaglądaliśmy, obserwowaliśmy, ale jakoś nie mieliśmy odwagi wejść. Zdjęcia na profilu facebookowym niby zachęcały, ale wiadomo jak to ze zdjęciami bywa. Przekonała nas dopiero lektura karty. Krótka i pełna smakowitych pokus. Poszliśmy czym prędzej.
Już przy wejściu do lokalu zaobserwowałam, piętrzące się na czarnych łupkach, kolorowe sałatki, które właśnie podano parze przy stoliku przy oknie, i od razu pomyślałam, że będzie dobrze. Musieliśmy tylko jeszcze przebrnąć przez ciężki etap wybierania dań i zamawiania, który zawsze kończy się dyskusją o tym, kto co ma zamówić żeby dania się nie powtarzały. Bo oczywiście chcielibyśmy spróbować wszystkiego. Tym razem to się nie udało, choć była nas piątka, ale sporą część karty mamy przetestowaną i z ciekawością wyczekujemy menu letniego.
Spróbowaliśmy obu zup proponowanych w karcie: portugalskiej caldeirady z dorszem, owocami morza, papryką i ziemniakami (12 PLN) i ogonowej z makaronem risi (11 PLN). W naszym przekonaniu wygrała ta pierwsza, jedna z lepszych zup z owocami morza jakie ostatnio jedliśmy. Na pewno chętnie ją zjemy ponownie. Ogonowa została trochę przyćmiona przez sąsiadkę z karty, ale im dłużej Widelec ją jadł, tym bardziej mu smakowała.
Z przystawek spróbowaliśmy krewetek z chorizo i figą (25 PLN), stynek (19 PLN) i grasicy cielęcej (24 PLN). W tej kategorii wygrały krewetki w rewelacyjnym sosie podkręconym chorizo i czosnkiem. Niewykorzystane grzanki, które podano do caldeirady, użyłam do zebrania reszty sosu z talerza, taki był pyszny. Krewetkom po piętach (konia z rzędem temu, kto mi powie gdzie krewetki mają pięty) deptała grasica, jędrna i różowa. Przygotowana została metodą sous-vide i podana z pszenica i szparagową pianką. Palce lizać. Równie dobrą grasicę można było do tej pory zjeść w Krakowie tylko w Zazie. Stynki wylądowały na ostatnim miejscu, bo trochę nie pasują mi jako danie restauracyjne. Miałam ochotę brać je w palce chrupać, podczas gdy dobre wychowanie kazało użyć noża i widelca. Poza tym były trochę za zimne. Już niedługo mam nadzieję skonsumować stynki w bardziej pasujących do nich warunkach, bo już tej niedzieli Art & Food Bazar wraca na Stary Kleparz i znów morskie stoisko Tomka Kałamuckiego będą oblegały tłumy rządne smażonych i grillowanych morskich stworzeń.
Ale wróćmy do SToŁu, bo przed nami jeszcze dania główne, desery i… sałatka. Tak pięknie prezentowała się na „talerzach” przy sąsiednich stolikach, że jedno z nas zamówiło na deser sałatkę z łososiem w prażonym czarnym sezamie (23 PLN). Była przepięknie skomponowana, a oprócz sałat, można w niej było znaleźć spora ilość słodkiej kolorowej papryki. O wrażeniach smakowych napisać nie mogę, bo próbowałam tylko łososia i sosu z mango, ale te dwa elementy zaliczyć mogę zdecydowanie na plus.
Tak naprawdę, jedynym słabym punktem naszej kolacji był antrykot (42 PLN), który został zdecydowanie mocniej wysmażony niż życzyła sobie tego nasza przyjaciółka. Postanowiła go mimo wszystko zjeść, bo doskonałej jakości mięso broniło się nawet w postaci bliskiej well done. Brakowało mu jednak soczystości z racji zbyt długiego przebywania na patelni. Trochę to dziwi, bo zazwyczaj kucharze wzdrygają się przed podaniem wołowiny bez choćby cienkiego czerwonego paska w środku. Antrykot wybronił się dodatkami: sosem z awokado i burakiem chioggia, który kompletnie zaskoczył nas smakiem, bo nie tego spodziewaliśmy się po warzywie w tym kolorze.
Widelec jest, jak wiecie, wielkim fanem policzków, dlatego zapewne nie zdziwi Was, że w SToLe jego wyborem padły policzki cielęce (29 PLN) z pasternakowym purée, szpinakiem i konfitura z cebuli. Na początku Widelec zachwycił się świetnie przyrządzonym szpinakiem (którego nie jadał dopóki mnie nie poznał), by potem płynnie przejść nad zachwytem nad delikatnością mięsa, którym częstował wszystkich przy stole taki los spotkał zresztą większość dań). Jeśli mięsa nie jadacie, to mam dla Was dobrą wiadomość: okoń w papilocie na warzywnym spaghetti (29 PLN), jest wyborem równie dobrym i świetnie się odnalazł w towarzystwie pieczonych batatów i delikatnie czosnkowego aïoli.
Jak dla mnie, deseru już być nie musiało, bo doznań smakowych miałam już dostatecznie dużo jak na jeden wieczór. Poza tym przez cała kolację raczyłam się doskonale zbudowanym, bardzo wytrawnym alzackim rieslingiem i on wystarczał mi za deser. Moi towarzysze żądali jednak deseru, spróbowaliśmy więc biszkoptu ze śmietanowym kremem z mascarpone, truskawkami i karmelem (14 PLN) i bezy z truskawkami (12 PLN). Zdecydowanie polecamy Wam ten pierwszy. Nazwanie drugiego deseru bezą było lekkim nadużyciem, no w szklance, w której go podano dominowała krem ze śmietany i mascarpone i truskawki, a beze reprezentowały miniaturowe bezowe kuleczki. Poza tym sposób podania, który świetnie sprawdza się w cocktail barze Czarodziej, nie do końca pasował do restauracyjnego dania.
Jeszcze kilka słów o winach. O ile dania w karcie SToŁu ceny mają bardzo rozsądne, to w karcie win z selekcji Makłowicza i Lutomskiego ciężko znaleźć coś w rozsądnej cenie. A może nie przyzwyczailiśmy się płacić po 80 PLN za butelkę za wina z Moraw (w nieistniejącej już Zlotej Uliczce taką cenę trzeba zapłacić na przykład za Vetlinske Zelene z tej samej selekcji, co zawsze wydawało mi się grubą przesadą). Jak już wyżej wspomniałam, moim zdaniem, świetnym wyborem był alzacki Riesling, choć reszta towarzystwa zdecydowanie bardziej skłaniała się w stronę zamówionego później Burgundera, który mnie z kolei nie urzekł. Zgodni byliśmy za to co do poleconego przez obsługę Pinot Noir (czyli rulandské modré), które było nadzwyczaj płaskie i choć po dłuższym kontakcie z powietrzem trochę zyskało w naszych oczach (ustach), to było to najsłabsze wino tego wieczoru.
Nie mamy jednak wątpliwości, że STóŁ to miejsce do którego chce się wracać. Chętnie sprawdziłabym ich ofertę lunchową (od poniedziałku do piątku, 12.00-16.00; 21 PLN), a z pewnością wrócę po zmienianie karty na letnią. Oferują doskonały stosunek jakości do ceny i, jeśli to się nie zmieni, będzie to miejsce, które chętnie będę polecać znajomym i nieznajomym poszukującym lokalu w okolicach Rynku Głównego.
Rachunek za kolację dla pięciu osób wyniósł 571 PLN, ale blisko połowę tej kwoty wydaliśmy na wino.
Restauracja STóŁ, Ul. Św. Anny 4, Kraków
Miodek
kwi 19, 2016 @ 09:44:56
Fajna relacja
tylko mała popraweczka – krewetkom, a nie krewetką 😉 Po poprawieniu mój wpis proszę usunąć
Agnieszka
kwi 19, 2016 @ 09:47:16
Dziękuję! Czytamy to oboje, a i tak nie wyłapujemy wszystkich błędów!