Kolacja z Grouponem czyli Ramen Girl (zamknięte)
Przyznaję otwarcie, nigdy nie byłam w Yellow Dog. Owszem, mieliśmy okazję próbować ich dań na Foodstocku (raczej porażka) i Najedzonych (pyszne!), ale decyzja o zamknięciu lokalu (i uczuciowe rozterki w tle) jakoś specjalnie nas nie poruszyła. Do nowo otwartego lokalu, Ramen Girl of Yellow Dog, też nam jakoś spieszno nie było. Po przestudiowaniu menu, nie byłam pewna czy takie smaki w ogóle przypadną do gustu dość konserwatywnemu Widelcowi. I nawet planowałam się tam wybrać z kimś innym. Aż tu oferta Ramen Girl pojawiła się na Grouponie (sześciodaniowa kolacja degustacyjna dla dwóch osób z lampką wina za 99 PLN). Postanowiliśmy zaryzykować i spróbować.
Zazwyczaj, jeśli idę coś zjeść z Grouponem, co zdarza się niesłychanie rzadko, ale się zdarza, to czuję się jakość gość drugiej kategorii. W Ramen Girl tak nie było, może dlatego, że na wstępie zaznaczyliśmy chęć domówienia dodatkowych dań i napojów, nie wchodzących skład oferty z Groupona. Za jedyne niedogodności uznałabym konieczność rozdzielania porcji jedzenia na dwa talerzyki (i nie chodzi mi tu o wielkość porcji), co w przypadku niektórych dań było raczej trudne, oraz brak zmiany talerzyków po poszczególnych daniach. To ostatnie irytowało zwłaszcza dlatego, że pierwszym daniem była czerwona kapusta moczona w winie, która mocno zaznaczyła swą obecność na talerzu.
Przejdźmy więc do dań. Menu kolacji z Grouponem brzmiało następująco:
- czerwona kapusta i sezamki (marynowana czerwona kapusta, sezam, dymka)
- policzki wołowe z koksem z shiitake (policzki wołowe, pył shiitake, jarmuż, sos śliwkowy)
- kaczka, która udaje meduzę (plastry piersi z kaczki, kapusta włoska, dragon – żelek z sosu, pomarańcza)
- dowolny ramen na bazie makaronu alkalicznego własnego wyrobu, z wywarem wzmocnionym taro i licznymi dodatkami
- kacze języki w sosie z moreli i imbiru
- karmelowy bekon – z lodami i wasabi
Czerwonej kapusty chcieliśmy jak najszybciej pozbyć się z talerza. Widelec pozbył się jej wyjątkowo skutecznie, przerzucając ją na mój talerz. Z sezamkami była nawet jadalna, ale sama smakowała po prostu octowo. No i ubrudziła nam talerzyki więc jej posmak towarzyszyła nam przez dwa kolejne dania.
Policzki wołowe najpierw oburzyły mnie formą, potem zaskoczyły słodkim smakiem (sos śliwkowy), ale im dłużej je jadłam, tym bardziej mnie do siebie przekonywały. Widelec, smakosz policzków (wciąż płacze za zamkniętą Zdybanką), był policzkami z jarmużem zachwycony.
Następnie na stole pojawiła się kaczka, która udawał meduzę. Wyglądała obłędnie, ale podzielenie tego dania na pół graniczyło z cudem. Mi trafiła się mniejsza porcja, czego natychmiast pożałowałam, bo kaczucha była soczysta, a skondensowany w formie żelka sos urzekał mięsnym smakiem. Do tego rewelacyjna kapusta. To było chyba najlepsze danie tego wieczoru.
Potem przyszedł czas na ramen. Jak już wcześnie wspomniałam, zdecydowaliśmy się domówić drugi ramen, tak żeby każdy z nas miał swoją miseczkę. Widelec wybrał ramen won ton, a ja czarny ramen (jak mówi karta – Święty Graal wśród ramenów). Ciężko powiedzieć, co skłoniło mnie do wybrania akurat tego ramenu, ale Widelec stwierdził, że był absolutnie przekonany, że wybiorę czarny. Co ciekawe, para, która jakąś chwilę później zajęła stolik nieopodal nas, dokonała takiego samego wyboru: on- ramen won-ton, ona – czarny ramen. Ciekawe co na to Freud?
Duża miska ramenu oczywiście przekroczyła moje możliwości konsumpcyjne. Podobnie jak policzki, czarny ramen zyskiwał w miarę jedzenia i zdecydowanie bardziej mi smakował niż ramen won-ton Widelca. Ale to oczywiście tylko i wyłącznie kwestia gustu, bo żadnemu z talerzy nie mogłam nic zarzucić. Nie będę się tu rozwodzić nad poszczególnymi elementami obu dań gdyż smakoszem ramenu nie jestem, nie odwiedziłam też żadnego z krajów, w którym tradycyjnie go podają. Nie mam więc stosownego punktu odniesienia. Nam smakowało, a jeśli szukacie odpowiedzi na pytanie; czy można się tym najeść, to zapewniam, że mniejsza porcja (20-30 PLN) z powodzeniem wystarczyłaby mi na lunch. Osobnik płci męskiej musiałby zapewne sięgnąć po porcję dużą (30-35 PLN).
Po ramenie byliśmy już absolutnie pełni (Widelcowi z pewnością w osiągnięciu pełności pomógł fakt, że cały czas sączył Kormorana), a tu czekały na nas jeszcze dwa dania. Kelner poinformował nas, że zamiast kaczych języków podany zostanie boczek, co powinno wyjść nam na dobre bo, dodał z chytrym uśmieszkiem, kacze języki klienci często odsyłają do kuchni. Boczek w kiszonej kapuście absolutnie nas smakowo usatysfakcjonował, choć nić tęsknoty za kaczymi językami pozostała. Bardzo byliśmy ciekawi, czemuż są aż tak niepopularne. Może uda nam się to zbadać przy kolejnej wizycie.
Na deser też dostaliśmy coś innego niż wieściło menu, a sądząc po opiniach, które czytałam, ta zamiana również wyszła nam na dobre. Zamiast karmelowego bekonu z lodami wasabi, dostaliśmy skorupy z topinambura na słodzie gryczanym. Absolutnie przepyszne! Mnie oczywiście zasłodziło po pierwszej łyżeczce, ale Widelec z przyjemnością dokończył deser. Nigdy bym nie przypuszczała, ze można tak smacznie podać skorupy z topinambura.
Kolacja miała potrwać 1,5h, ale trwała ponad dwie godzinny. Za opóźnienia byliśmy wielokrotnie przez obsługę przepraszani, ale nam ten dłuższy czas kolacji nie przeszkadzał, bo w Ramen Girl spędzało nam się wieczór całkiem miło. Początkowo dziwnie brzmiące menu jawiło nam się w cieplejszych kolorach i planowaliśmy czego spróbujemy przy następnych odwiedzinach.
Kolacja z napojami kosztowała nas w sumie 178 PLN. I chętnie byśmy ją powtórzyli.
Ramen Girl, ul. Krupnicza 9/1, Kraków.
Horeca Service
kwi 20, 2015 @ 13:50:42
bardzo ładnie podane dania 🙂
Marta
kwi 20, 2015 @ 14:42:37
Heh, i co ja mam teraz zrobić, bo kolega na Głębi Smaku zjechał ich niesamowicie. Ale kaczkę chyba też pochwalił 🙂 Iść czy nie iść. Swoją drogą dziwne wydaje mi się menu degustacyjne dla dwóch ale podane na jedyn talerzu, to nie mogli zrobić dwóch mniejszych porcji? Trochę lipa.
Agnieszka
kwi 20, 2015 @ 14:59:58
Hej Marta, też czytałam recenzję Wojtka i wydaje mi się, że skrytykował głównie obsługę, sposób organizacji i czas oczekiwania. Z dań, z tego co kojarzę, głownie pojechał po kapuście i deserze.Z oceną kapusty się zgadzam, a lodów z wasabi z boczkiem szcześliwie nie spróbowałam 🙂 grouponow już chyba nie ma więc przynajmniej każdy dostanie swoją porcję na czystym talerzu 🙂 pozdrawiam, Aga
Smoczyca
maj 08, 2015 @ 14:47:35
Hmm, z Yellow Dog miałam podobnie. Teraz zastanawiam się czy odwiedzić 😀 Twoja recenzja jest zachęcająca, jeśli zaryzykuję to na Twoją odpowiedzialność;)