Kipi kasza, kipi groch czyli pierwsze Małe Najedzeni Fest!
Mimo niesprzyjających warunków pogodowych wybrałam się dziś na pierwszą edycję Małe Najedzeni Fest, która odbywała się pod hasłem „Kipi kasza, kipi groch” i miała dowieść, „że kasze i warzywa strączkowe są niesłusznie zapomnianymi produktami w naszej kuchni”. Impreza miała miejsce w pomieszczeniach palarni kawy Coffee Proficiency na terenie dawnych Zakładów Miraculum na Zabłociu.Różne były opinie na temat aranżacji pomieszczeń dawnej fabryki. Mnie postindustrialne wnętrze urzekło już od wejścia. Było też dużo wygodniejsze dla gości festiwalu niż wnętrza hotelu Forum, a to dzięki duże ilości stolików i miejsc do siedzenia, na których można było przycupnąć i w spokoju skonsumować swoje zdobycze.
Tyle o wnętrzach, przejdźmy do jedzenia. Mimo wielkich chęci, nie udało mi się spróbować wszystkiego. A dziś niestety nie wspierał mnie Widelec więc moje możliwości były tym bardziej ograniczone. Na szczęście udało się skubnąć co nieco od krewnych i znajomych królika, fanów w(W)idelca (czy zgadniecie, którzy to na zdjęciach?). W mojej opinii, niekwestionowanym królem dzisiejszej była mamałyga pasterska, okraszona bryndzą kozią od Warzka Maziejuka. Sery z grilla równie rewelacyjne. Niech żałuje kto nie spróbował.
Jeśli chodzi o zupy to moim faworytem była zupa z soczewicy od Hummus Amamamusi, ale zupa z bobu od Marty i Jesusa z Molino deptała jej po piętach. Niestety na krupnik z hummusowej zupodajni i krem z ciecierzycy i orzechów nerkowca z Jadalni nie starczyło już miejsca. Ale chodziły słuchy, że były pyszne.
W Jadalni spróbowałam za to pysznych wegańskich placków z ciecierzycy. I zaskakująco dobrego wegańskiego smalcu z ogórkiem. Zawsze uważałam, że smalec to smalec i śmiałam się ze wszystkich roślinnych smalczyków i tym podobnych. Adze z Jadalni udało się dokonać niemożliwego i stworzyć rewelacyjny smalec wegański. Gratulacje! 🙂
Jedliśmy jeszcze tarty od Gotowanie z pasją, gryczaną i jęczmienną z oliwkami. Mi bardziej przypadła to gustu ta z kaszą gryczaną, ale chętnie spróbowałabym jej na ciepło, bo zimna trochę traciła na smaku i wydawała się niedoprawiona. No i te porcje! Ogromne! Panowie, po zjedzeniu kawałka Waszych tart nie zostawało już miejsca na nic innego. 😉 Olbrzymie porcje ewidentnie odpowiadały ekipie Streat Slow Food, która dziś miała wolne i odwiedziła Najedzeni Fest w charakterze gości.
Skubnęłam już tylko pasztetu z fasoli z grzybami leśnymi od Fasolowej Damy, pani Janiny Molek. Gdyby zostało mi miejsce w żołądku, z chęcią skusiłabym się na większy kawałek. Na wynos zakupiłam jeszcze pasty z fasoli i grochu i popiłam wszystko czarnym napojem Mr.Dark (jednak wolę biały). Następnym razem („duże” Najedzeni Fest już 6 kwietnia) zdecydowanie muszę wytrzymać do 12 bez śniadania!