I znów we Francji czyli Zazie Bistro
Ten wpis miał być inny. Miało być smacznie i bardzo pozytywnie. A niestety było trochę inaczej. Ale po kolei.
Nauczeni doświadczeniem z zeszłego tygodnia zarezerwowaliśmy stolik na 16:30. Na miejsce dotarliśmy już o 16:15, ale obsługa chyba mocno sobie wzięła do serca godzinę rezerwacji bo karty dostaliśmy dopiero o 16:30. Przy zamawianiu okazało się, że niestety nie było ślimaków co bardzo zmartwiło Widelca, który jest wielkim fanem ślimaków na masełku. Musiał poprzestać więc na zupie cebulowej (9 PLN), wołowinie po burgundzku (27 PLN) i oczywiście crème brûlée (12 PLN). Można to wszystko wziąć w zestawie i zapłacić tylko 39 PLN, ale Widelcowi bardzo zależał na gratin do wołowiny, a w zestawie jest ona podawana z bagietką. Ja postanowiłam spróbować czegoś nowego więc zamówiłam vol-au-vent z krewetkami, mulami, fenkułem i cukinia w sosie winno-śmietanowym na Absyncie (21 PLN) i cassoulet (35 PLN). Dołączył do nas jeszcze nasz przyjaciel, który jako fan drobiu zamówił bagietkę z kurczakiem w sosie pomidorowym bez sosu pomidorowego, ale za to z dodatkowym ementalerem (16 PLN). Ale do bagietki jeszcze dojdziemy.
Moja przystawka wyglądała przepięknie. Z koszyczka z ciasta francuskiego patrzyły na mnie trzy ogromne krewetki a dookoła pływały małże w pyszny śmietanowym sosie. Muszę przyznać, że przystawka smakowała równie dobrze jak wyglądała.
Zupa cebulowa Widelca prezentowała się równie imponująco. W dużej bulionówce wypełnionej po brzegi gęstą zupą znajdowały się poza tym trzy ogromne tosty z roztopionym serem. Była pyszna i sycąca, jak ją zapamiętałam z poprzednich wizyt. Taka zupa w zupełności wystarczyłaby mi za lunch.
Następnie na stole pojawiła się bagietka naszego przyjaciela. Wyjaśniło się dlaczego kelnerka dziwnie na niego patrzyła kiedy prosił o dodanie ementalera – w bagietce był już biały ser. Pozbawiona sosu bagietka była sucha, tak jak i brzegi kurczaka, które wyschły przy podgrzewaniu. No cóż, nasz przyjaciel trochę sam sobie był winien.
I wreszcie podano dania główne. Boeuf bourguignon według Zazie to duże kawałki wołowiny w winnym sosie podane z ziemniaczanym gratin przykrytym pieczarkami. Ale najpierw Widelec dostał je z bagietką. Trzeba było widzieć jego rozczarowaną minę kiedy rozgrzebywał sałatę w poszukiwaniu ziemniaków. Na szczęście błąd zostały szybko naprawiony i Widelec dostał swoje gratin z pieczarkami. Rozczarowały mnie te pieczarki bo to grzyby bez aromatu i wyrazu. Trochę szkoda, że to danie jest podawane z leśnymi grzybami. Widelec pozytywnie ocenił wołowinę, ale zupełnie nie smakowało mu gratin. Szkoda, że podzielił się tą informacją dopiero po zakończeniu konsumpcji i nie mogłam sprawdzić co było z nim nie tak. Bo gratin ziemniaczane w Zazie zawsze bardzo mi smakowało dlatego byłabym wielce niepocieszona gdyby się zepsuło.
Mój cassoulet został podany z bagietką i confit z kaczki. Do smaku nie mogę przyczepić. Danie było smaczne, zarówno kaczka jak i fasola były miękkie, a mięso soczyste. Jednak stosunek fasoli do boczku i białej kiełbasy w cassoulet był zdecydowanie na niekorzyść tych ostatnich. Wydaje mi się, że trafiłam też na kawałek golonki, ale tylko jeden. Dlatego trochę zdziwiło nas, że to danie jest droższe od wołowiny. To chyba wina kaczki.
W trakcie spożywania głównego dania dołączyła do nas jeszcze jedna osoba, która miał ochotę na kawę i ciasto marchewkowe. Nie udało jej się jednak zamówić w rozsądnym czasie. Wszystkie kelnerki jakby nagle zniknęły, a jak już się pojawiły to przebiegały z prędkością bolidu F1. W międzyczasie miała miejsce również awaria prądu, ale za to akurat nie można obwiniać obsługi. Widelec nie doczekał się również na swój crème brûlé eco tylko podwoiło ból wywołany brakiem ślimaków. A te dwa dania Widelec zawsze, ale to zawsze w Zazie zamawia.
Przed 18, zmęczeni czekaniem na kelnerkę postanowiliśmy opuścić bistro zwłaszcza, że następni goście zarezerwowali ten sam stolik (we wnęce) na 18. Udało nam się zdobyć rachunek, na którym widniał oczywiście nieszczęsny crème brûlée. Wychodząc poinformowaliśmy jedna z przebiegających kelnerek, że od rachunku odliczyliśmy 12 PLN za crème brûlée, którego nie dostaliśmy. „Dobrze” – powiedziała tylko i pobiegła dalej. Kiedy wychodziliśmy, większość stolików na górze była pusta (kolejne rezerwacje były na okolice 20.00) więc zdziwiła nas trochę nieobecność i pośpiech obsługi.
Chociaż jedzenie było w większości smaczne wizyta w Zazie pozostawiła po sobie pewien niesmak. Nie udało nam się zjeść deseru a po podaniu dania głównego obsługa trochę przestała się nami interesować. Poza tym obsługiwały nas w sumie 4 różne osoby i już nie wiedzieliśmy, którą z nich powinniśmy łapać. Aha, no i tak jak mnie ostrzegano nie można (już? znowu?) płacić kartą. Dobrze, że populacja bankomatów na Kazimierzu zwiększyła się ostatnimi czasy.
Za obiad dla trzech osób zapłaciliśmy 152 PLN. Szkoda, że bez deseru.
ZAZIE Bistro, ul. Józefa 34, Kraków
Krzysztof od ponad 30 lat we Francji
lis 03, 2013 @ 21:32:23
Niestety, po kolacji w Bistro Zazie odczycie jest negatywne : rezerwacja na dany stolik i godzine zrobona podwojnie co nie swiadczy o profesjinalnosci obslugi. Co do dan : w karcie brakuje przystawki „Vol au vent”, przystawki dnia zamowione (grzyby z krewetkami) zimne a powinny byc cieple, w daniach glownych (wolowina burgundzka) gratin z ziemniakow zimny, z win czerwonych zadnego wyboru, brak Bordeau i Cotes du Rhone, zostaja tylko nie orginalne vina provensalskie. Jedynie szampan dobry i o dobrej temperaturze, chciaz ostatnia butelka……Ogolnie pomimo wnetrza przytulnego fama restolracji jest bardzo przesadzona. Nie polece jej znawcom kuchni francuskiej. A szkoda….