Hiszpania po najeździe Rzymian czyli Casa Juan (zamknięte)
Restauracji oferujących kuchnie hiszpańską jest w Krakowie jak na lekarstwo. Dlatego, kiedy tylko dowiedzieliśmy się o otwarciu Casa Juan na Karmelickiej, natychmiast postanowiliśmy się tam wybrać. Niech was nie zmyli napis Avanti przy wejściu ani bardziej rzymski niż hiszpański wystrój lokalu. Jak napisano w karcie, jest to wynik najazdu Rzymian na Hiszpanię w III wieku p.n.e. Przynajmniej mają poczucie humoru.
W sobotni wieczór w restauracji było pusto, ale połączone stoły w pierwszej sali sugerowały, że szykuje się tu jakaś duża impreza. Nas kelnerka usadziła na szczęście w drugiej sali. Dlaczego na szczęście, dowiecie się już za chwilę.
Karta jest bardzo długa, co czyni wybór bardzo trudnym. Samych przystawek jest chyba ze 4 strony. A potem mięsa przeróżne, ryby i inne owoce morza. Ja najchętniej zamówiłabym wszystko Restauracja otwarta jest niecały miesiąc (od 9 lutego) i do każdego obiadu w ramach promocji firma dodaje lampkę vino de casa. Jako, że przyjechaliśmy samochodem (wiem, wiem, kto się pcha samochodem na Karmelicką) mi dostały się 2 lampki wina, a Widelec musiał zadowolić się colą.
W czasie gdy czekaliśmy na przystawki do restauracji zaczęły schodzić się panie na imprezę w drugiej sali. Jak się okazało, były to urodziny jednej z nich. W duchu dziękowaliśmy kelnerce, że posadziła nas w innej sali, bo hałas był taki jak w najgłośniejszej knajpie w Hiszpanii podczas fiesty.
Nadeszły przystawki. Najpierw moje płonące kiełbaski chorizo (23 PLN). Podane w dużym glinianym półmisku kiełbaski rzeczywiście płonęły żywym ogniem. Efekt piorunujący. Kiełbaski były równie dobre jak efektowne, a porcja jak na przystawkę całkiem spora. Na szczęście Widelec nie miał nic przeciwko pomaganiu mi w zjedzeniu ich. Sam zamówił krewetki z grilla (27 PLN), duże i smaczne. Choć cena dość wysoka jak na 4 krewetki.
Na danie główne przyszło nam trochę poczekać. Jednak nasze czekanie było niczym w porównaniu z parą obok nas, która w restauracji pojawiła się w czasie gdy nam podawano przystawki (a właściwie mnie, bo krewetki Widelca przyszły dobre parę minut później). Kiedy my już opuszczaliśmy restaurację oni jeszcze nie dostali swojej paelli a czekali już chyba z godzinę. Wszystko to było spowodowane, jak się domyśliliśmy, imprezą w sąsiedniej sali. Kuchnia nie radziła sobie z taka ilością gości, choć restauracja była wypełniona może w połowie.
Danie główne też dostaliśmy na raty. Wprawdzie i mój kalmar z grilla (29 PLN) i królik z czosnkiem (35 PLN) Widelca podane zostały w tym samym czasie, ale już na dodatki, karczochy z grilla w oliwie z cytryną (12 PLN) i opiekane ziemniaki (6 PLN), musieliśmy trochę poczekać. Kalmar podany był w oliwie i czosnku. Do połowy był pyszny jednak druga połowa była niestety za twarda, przez co niesmaczna. Porcja karczochów była ogromna i myślę, że swobodnie można by zmniejszyć i porcję i cenę tego dodatku. 12 PLN to jednak całkiem rozsądna cena za tę ilość karczochów, które otrzymałam. Szkoda tylko, że doprawione zostały zbyt dużą ilością cytryny co zabiło ich delikatny smak i sprawiło, że były głównie kwaśne. Bardzo mi było szkoda tych zepsutych karczochów.
Królik z czosnkiem prezentował się okazale. Oprócz mięsa na talerzu znajdowały się też ziemniaki i bardzo dobry sos. Początkowo myśleliśmy, że to te ziemniaki, które Widelec zamówił jako dodatek, ale wkrótce okazało się, że stanowiły one część dania, a Widelec dostał dodatkowo wielką michę opiekanych ziemniaków. No cóż, pani kelnerka trochę nas zmyliła. Królik był smaczny, ale niestety, podobnie jak kalmar, nie był on smaczny w całości. Niektóre kawałki były krwiste i niedopieczone, więc Widelec nie był w stanie skończyć swojego dania. Kolejny dowód na to, że liczba gości w tym dniu przekroczyła możliwości kuchni i dania przygotowane były w pośpiechu.
Widelec oczywiście nie mógł odmówić sobie deseru w postaci waniliowego flanu. Był to jego drugi flan w życiu, co, jego zdaniem, nominowało go już do pozycji eksperta. Mimo moich niepewnych uwag, że jajka chyba były trochę za mało utarte, Widelec stwierdził arbitralnie, że flan był taki jak miał być to znaczy bardzo dobry. Pomarudziłam jeszcze tyko, że bita śmietana jest z puszki i w ciszy dopiłam moje czerwone vino de casa. Całkiem zresztą przyzwoite.
Z Casa Juan wyszliśmy z bardzo mieszanymi uczuciami. Przystawki, kazały nam wierzyć, że ta restauracja ma potencjał. Z drugiej jednak strony dania główne były niedorobione i zepsuły wrażenie jakie zrobiły przystawki. Ceny w Casa Juan nie są niskie więc nie ma tam miejsca na niedoróbki. Ja będę chciała jeszcze tam za jakiś czas wrócić, kiedy już się w pełni rozkręcą, i mam nadzieję, że wtedy nie wyjdę rozczarowana.
Dwie osoby najadły się okrutnie za 156 PLN (z napojami, ale wino było gratis). Karta win nie została nam podana więc nie wiemy jaki są ceny win.
Casa Juan, ul. Karmelicka 7, Kraków