Co jedzą bankierzy czyli Widelec w Szwajcarii
W zeszłym miesiącu wybraliśmy się na wycieczkę do Szwajcarii. Dzięki uprzejmości naszych gospodarzy mogliśmy nie tylko rozkoszować się urokiem alpejskich krajobrazów, ale też zapoznać się z kulinarną ofertą Zurychu i Lucerny.
Musimy przyznać, że zdecydowanie bardziej, pod względem oferty gastronomicznej, odpowiada nam Zurych. W Lucernie nie było ani smacznie, ani tanio (to w ogóle problem z całą Szwajcarią). Kurczak smakował glutaminianem sodu, frytki były z mrożonki. Tylko do sałaty nie można było się przyczepić.
W Zurychu mieliśmy okazję odwiedzić dwa lokale: tajską restaurację Ah-Hua i libański Le Cedr. Oba miejsca zdecydowanie godne polecenia.
W tajskiej spróbowaliśmy dań z owocami morza, wieprzowiną, kurczakiem i rybą. Jedno lepsze od drugiego. Zdecydowanie najgorszego (ale też pysznego) wyboru dokonał Widelec, który chyba tego dnia miał bardziej ochotę bardziej na kuchnię wietnamską. Unikał potraw ostrych i sosów, i wybrał w końcu danie z wieprzowiny.
Ja zdecydowałam się na krewetki, kalmary i mieloną rybę. I absolutnie nie miałam ochoty się moim daniem dzielić. Na zdjęciu nie prezentuje się ono może zbyt dobrze, ale uwierzcie mi, że było rewelacyjne. Choć hitem tego dnia była zamówiona przez, znaną Wam już z wpisu o restauracji Ganesh, Bezopożeraczkę, ryba w ostrym sosie z dużą ilością tajskiej bazylii.
W restauracji libańskiej spróbowaliśmy tylko dwóch pozycji z lunchowego menu, ale jesteśmy pewni, że jeśli kiedyś wrócimy do Zurychu to koniecznie musimy powtórzyć wizytę w tym lokalu. Oboje z Widelecem zamówiliśmy jagnięco-wołowe kefty w picie z sosem jogurtowym. Choć porcja była dość spora, miałam ochotę pochłonąć ją całą, takie to było smaczne. Towarzysząca nam Bezopożeraczka zamówiła tymczasem zestaw mezze z kurczakiem. Baba ganoush i hummus zachwyciły nawet Widelca, który rzadko kiedy zachwyca się potrawami, które nie zawierają mięsa.
Jak to z Widelcem bywa, nie obyło się również bez spróbowania kiełbasy czy fast foodów. O ile kebab czy biała kiełbasa nie różniły się zbytnio od tych, których możemy spróbować w naszej ojczyźnie, to ciekawostką był fast food jamajski w postaci mielonego kurczaka w cieście smażonym w głębokim tłuszczu.
Zdziwi Was może brak wzmianki o czekoladzie czy serze. Szwajcarski ser jadaliśmy na śniadanie, a czekoladki sobie odpuściliśmy i oglądaliśmy tylko na wystawach. Może następnym razem będzie trochę bardziej czekoladowo.