Dzisiaj będzie o trzech miejscach, które pozornie nic nie łączy, a jednak ułożyły mi się w jeden wpis. O dwóch z nich wspominałam już na Facebooku, ale nigdy nie pojawiły się na blogu. Dwa z nich, to miejsca nowe. Dwa serwują pitę i falafel, ale też dwa nadają się dla mięsożerców. Dwa mają stałą lokalizacje i w dwóch jedzenie przygotowują obcokrajowcy. Więc jak widzicie coś mają jednak ze sobą wspólnego. Jako, ze muszę je jakoś ułożyć to potraktujemy je chronologicznie. Zaczniemy od najstarszego.
Do Krymu zrobiłam dwukrotne podejście. Najpierw na obiad wybrałam się sama. Nie było źle więc kolejnym razem zabrałam tez Widelca. Po pierwszej wizycie miałam mieszane uczucia, ale czułam też niedosyt, no bo ile może zjeść jedna (nawet bardzo głodna) osoba. Po drugiej wizycie, wiedziałam, że warto, choć najlepsze kąski trafiły się Widelcowi.
O tym przybytku wspominałam już kilkakrotnie na Facebooku, ale zdecydowanie zasłużyli sobie również na miejsce na blogu i na naszej mapie. Mowa o Pizza Muffin Truck, prawdziwiej perełce na gastronomicznej mapie Ruczaju, a zwłaszcza w okolicach kompleksu biurowego przy pętli Czerwone Maki. Zanim pojawili na trawniku przed biblioteką przy Chmieleńcu, stacjonowały już tam dwie ekipy oferujące propozycje na szybki lunch: Hindus Indian Food, któremu nie udało się dotąd podbić mojego serca (żołądka) oraz Ziemniaczki krakowskie (vel Ziemniaczki na Kazimierzu vel Potato Factory). Jeszcze przed nimi były tam niespecjalnie dobre burgery. Jednak dopiero pojawienie się ciężarówki z pizzą sprawiło, że chce mi się zjeść lunch w plenerze, tuż przy torach tramwajowych i wcale ruchliwej ulicy.
W pierwszej części relacji z Gruzji mogliście przeczytać o domowym jedzeniu, które serwowali nam nasi ormiańscy gospodarze na kwaterze w Tbilisi. Dziś opowiem Wam o lokalach, które udało nam się odwiedzić w stolicy Gruzji. W Tbilisi spędziliśmy dwa całe dni i kilka wieczorów. Nie celowaliśmy w wyszukane restauracje, raczej staraliśmy się trafić do miejsc, w których stołują się Tbilisyjczycy. Część przybytków pokazał nam „przyjaciel od kurczaków’, a niektóre odkrywaliśmy już sami. Niestety nie udało nam się odwiedzić miejsca rekomendowanego przez naszych gospodarzy czyli Shemoikhede Genetsvale (koło Galaktioni Bridge), ale postaramy się to nadrobić przy kolejnej wizycie.
Raz na jakiś czas ogarnia nas śniadaniowa gorączka i polujemy wtedy na nowe ciekawe lokale mające w swojej ofercie zestawy śniadaniowe. Preferowane są oczywiście miejsca, gdzie śniadania można zjeść przez cały dzień, bo w weekendy czasem ciężko zebrać się z łóżka przed południem. A jeśłi już wstajemy wcześniej, to dlatego, że mamy coś na ten dzień zaplanowane do zrobienia i wtedy zazwyczaj śniadanie jemy w domu (bo szybciej, a i tak już jesteśmy spóźnieni. Znacie to? ;-)). Niestety, wciąż większość lokali kończy serwowanie oferty śniadaniowej za wcześnie. Inaczej jest w niedawno otwartej kawiarni Mo-ja Cafe przy Starowiślnej, w której śniadania serwowane są przez cały dzień. Do drugiego z opisywanych dziś miejsc, czyli zlokalizowanego przy Rakowickiej (na wysokości Uniwersytetu Ekonomicznego) Blossom, na śniadanie musicie udać się, niestety, przed południem. Ja ledwie zdążyłam i, dzięki miłemu panu zza baru, rzutem na taśmę zamówiłam śniadanie o 11:58.
Od razu na wstępie zaznaczę, że w żadnej z tych wizyt nie uczestniczył Widelec, który, o ile akceptuje bezmięsne eksperymenty, to takiego „oszustwa” jak kebab czy burger bez mięsa zaakceptować nie potrafi. Na rozpoznanie lokali oferujących wyłącznie dania wegetariańskie i wegańskie udałam się więc z moją przyjaciółką, która „bywa „weganką, wegetarianką i bezglutenowcem”, więc żadna tego typu kuchnia jej nie straszna, a wręcz próbuje jej z ochotą. Moje nastawienie było pozytywno-wątpiące. 😉
W ostatnią sobotą miało miejsce otwarcie nowego placu z food truckami w samym sercu Kazimierza. U zbiegu ulic Ciemnej, Jakuba i Izaaka, na skwerku, powstał plac Izaaka. Prowodyrem tej inicjatywy i też najbarwniejszą postacią na placu jest Walenty Kania, który już jakiś czas karmi krakowian podrobami i kiełbasami z różnych rodzajów mięsa. Na początku spotkać go można było tylko ze stoiskiem na rożnych imprezach, potem zagościł na chwilę na ulicy Dajwór 21, a obecnie stacjonuje właśnie na placu Izaaka i pozytywnie nakręca to miejsce. O Walentym pisaliśmy już we wpisie o propozycjach miejsc dla mięsożerców, ale zdecydowanie zasłużył on na osobny tekst.
Kiedy już otarliśmy łzy po zamknięciu Dorsza, postanowiliśmy sprawdzić co to za restauracja otworzyła się w jego miejsce. Przechodziliśmy dwukrotnie, zaglądaliśmy, obserwowaliśmy, ale jakoś nie mieliśmy odwagi wejść. Zdjęcia na profilu facebookowym niby zachęcały, ale wiadomo jak to ze zdjęciami bywa. Przekonała nas dopiero lektura karty. Krótka i pełna smakowitych pokus. Poszliśmy czym prędzej.
Wiosenna edycja Restaurant Week już za nami, więc, tak jak obiecałam, nadszedł czas na podsumowanie moich wizyt w lokalach biorących udział w festiwalu. Muszę przyznać, że z tej edycji jestem dużo bardziej zadowolona niż z poprzednich, co świadczyć może o tym, że na krakowskiej scenie restauracyjnej jest coraz lepiej, albo że po prostu dobrze trafiłam. Co prawda, tylko w jednym z odwiedzonych lokali, miałam przekonanie, że dostaję porcje standardowej wielkości, a nie degustacyjne. Ale żaden nie rozczarował mnie pod względem smaku. Może jestem zbyt pobłażliwa, alestaram się patrzeć na to od tej strony, że w przypadku porcji degustacyjnych, nie targają mną po konsumpcji wyrzuty sumienia związane z dbałością, a właściwie jej brakiem, o linie. Zresztą i towarzysząca mi w jednym z lokali mama, i Pani Łyżka, która dołączyła do nas w Hiltonie, z wielkości porcji były podobnie zadowolone. Trochę odmiennego zdania był Widelec, ale on ma zdecydowanie większą pojemność.
AKTUALIZACJA 22.06.2017 Gruzja na kółkach niestety zakończyła swoją działalność, ale Sabinę i Zviada znajdziecie za sterami restauracji Tbilisuri.
Coraz cieplejsze, prawie już wiosenne, powietrze zachęciło nas do spacerów i konsumpcji na polu. Za cel naszej wyprawy obraliśmy, niezbyt dobrze prosperujący ostatnimi czasy, plac z food truckami przy ulicy Dajwór 21. Przez ostatnie miesiące świecił on pustkami, ale niedawno zyskał nową klientelę dzięki projektowi: Gruzja na kółkach stworzonemu przez Gruzina z Tbilisi, Zviada, i jego żonę Sabinę, Polkę. Oni sprawili, że placyk przy Dajworze rozkwitł na nowo i co tydzień, bo na razie działają tylko w weekendy, przyciąga rzeszę klientów. Dobra wiadomość jest taka, że w kwietniu będą otwarci również w piątki.