Amerykański sen czyli Widelec w Stanach Zjednoczonych
Od naszych fantastycznych wakacji w Stanach Zjednoczonych minęły już cztery miesiące i, szczerze mówiąc, marzymy i planujemy już kolejne. To była moja pierwsza wizyta w USA (a druga Widelca) więc z radością odkrywałam jak miejsca znane z filmów i seriali wyglądają w rzeczywistości. No i jak to jest z tym jedzeniem w Ameryce. W ciągu dwudziestu dni podróży odwiedziliśmy 6 stanów (New Jersey, New York, California, Arizona, Utah, Nevada) i jedliśmy w przeróżnych miejscach, nie gardząc nawet pudełkowym jedzeniem z Walmartu (niejadalne). Nie sposób opisać więc osobno każdego dnia naszej amerykańskiej przygody i też nie każdy wart był opisywania. Nie zawsze też jedzenie było na pierwszym miejscu. Poniżej znajdziecie listę naszych odkryć i wskazówek (nie tylko kulinarnych), które mogą Wam się przydać podczas Waszej podroży po Stanach Zjednoczonych.
- W Stanach naprawdę warto korzystać z Yelpa i czytać recenzje. Dzięki Yelpowi zdarzało nam się zjeść świetne jedzenie za 12 dolarów za 2 osoby. Jak byśmy się bardziej przyłożyli pewnie dałoby się i taniej. Ale bywały takie dni, że nogi odmawiały nam posłuszeństwa i wybieraliśmy bliższe rozwiązanie zamiast takiego z lepszym recenzjami.
- Jeśli będziecie w Nowym Jorku dłużej niż 3 dni, naprawdę warto zainwestować w tygodniowy bilet na metro (31 USD). Pojedynczy przejazd kosztuje 2,75 USD. Do poruszania się po NY (i reszcie stanów) używaliśmy offlinowych map MAPS.ME i offlinowej mapy metra. Warto czytać ogłoszenia na stacjach metra, zwłaszcza w weekendy.
- Warto sprawdzić czy w tym czasie w Nowym Jorku będą miały miejsce jakieś ciekawe dla Was wydarzenia (a tam cały czas się coś dzieje). My wzięliśmy udział we włoskiej paradzie. Niezapomniane przeżycie!.
- W Nowym Jorku warto udać się na targ, na przykład w okolicach Grand Central. Znajdziecie tam mnóstwo jedzenia z rożnych stron świata (jamajskie, azjatyckie, meksykańskie), a także takie „przysmaki” jak smażone Oreo. Choć prześladowało nas przez cały pobyt w Nowym Jorku nie odważyliśmy się go spróbować. Spróbowaliśmy za to wołowych ogonów po jamajsku i curry z kozy (15 USD za duże pudełko z ryżem). Koza była jak dla mnie zbyt żylasta, ale było warto. W sobotę spacerując po Nowym Jorku na mniejsze i większe tagi natykałam co chwilę i gdybym na każdym z nich czegoś spróbowała, to nie dotoczyłabym się do domu. Ceny zdecydowanie bardziej przystępne (Grand Central, Greenwich) niż na opisanym poniżej Smorgasburg czy przy Madison Square . Praktycznie można zjeść coś już za dolara. Natomiast jeśli interesują Was produkty nieprzetworzone, prosto od rolników i producentów, to polecam targ przy Union Square.
- Odwiedziliśmy też nowojorski Smorgasburg (ten mniejszy w okolicach Wall Street). Ceny kosmiczne. Wyższe niż na Targach Śniadaniowych. 😉 Ale 20 USD wydanych na malusią kanapkę z homarem od Red Hook Lobster nie żałuję. Był pyszny!
- Za to hot-dogi sprzedawane z ulicznych standów są okropne. To w ogóle nie przypomina kiełbasy. Szkoda pieniędzy (3 USD).
- Piwo w knajpie na Manhattanie to wydatek rzędu 5-8 USD. Plus podatki i napiwki, najczęściej kończy się na 10 USD za osobę, Lepiej iść do lokalnego Deli i zakupić piwo z lokalnych browarów. Naprawdę jest czego próbować.
- Deli (sklep/bistro) to też najlepsze miejsce na śniadanie w przyzwoitej cenie za pyszną kanapkę na ciepło z wołowiną, pastrami lub indykiem płaciłam na Brooklynie 4 USD + podatki. Taka kanapka dawała nam siły na długie spacery po Nowym Jorku.
- Najzupełniej legalnie i całkiem tanio można napić się piwa płynąc (bezpłatnym) promem na Staten Island. Kosztuje 3,75 USD i można je wypić podziwiając statuę wolności. Niestety do wyboru są same sikacze typu Budweiser.
- Pierwszego burgera w USA zjedliśmy w Rockefeller Center w Tri Tip Grill. To był jeden z tych momentów, kiedy byliśmy bardzo zmęczeni, padało, a w dodatku musieliśmy przełożyć naszą wizytę na Top of the Rock, bo Nowy Jork spowijała mgła. Tri Tip Grill przyciągnął nas zapachem węglowego grill, a Bacon Cheddar zdecydowanie dodał nam sił. Polecamy.
- Jak już posilicie się w Tri Tip, to koniecznie wyjedźcie na Top of the Rock. Nam udało się to dopiero następnego dnia z powodu mgły. Obsługa jest niezwykle pomocna i bez problemu zmienią Twoją rezerwację jeśli warunki atmosferyczne uniemożliwiają podziwianie panoramy Nowego Jorku ze szczytu wieżowca. Nie byliśmy na Empire State Building, ale jeśli mielibyśmy wybierać drugi raz to jeszcze raz wybralibyśmy Top of the Rock. Powody są dwa: 1) Z Top of the Rock widać Empire State Building. 2) Widok na Central Park jest bezcenny. Top of the Rock polecam nawet osobą z lękiem wysokości. To, że otaczają go budynki niewiele niższe sprawia, ze nie odczuwa się tak bardzo wysokości. Sprawdziłam na własnej skórze i wjechałabym tam jeszcze raz.
- W porze lunchu całą masę food trucków można znaleźć w okolicach biurowców przy Lexington i Park Avenue. Bez problemu rozpoznacie, które z nich są najlepsze, ustawiają się do nich długie kolejki. Po południu po food truckach nie ma już śladu i pozostają tylko sprzedawcy hot dogów, bajgli i soków.
- Kawa w Stanach to jakiś dramat. Powszechnie serwowana kawa z mlekiem smakuje jak popłuczyny z ekspresu przelewowego. My pijaliśmy kawę w Marcy and Myrtle na Brooklynie gdzie mieli porządne ekspresy i dobrą kawę, ale jeśli zamówiłeś „cafe au lait” to dostawałeś standardowe popłuczyny. Lepsze niż gdzie indziej, ale dalej nie nazwalibyśmy tego kawą. Kawa w McDonalds, w dodatku bez mleka, jest niepijalna. Zdarzyło się nam ją wypić raz na trasie i nigdy tego błędu więcej nie powtórzymy.
- Jeśli macie ochotę na kanapkę Reuben z pastrami w słynnym Katz Delicatessen to przygotujcie się na tłumy, kolejkę i wydatek rzędu 20 USD. Nie tylko Wy o niej marzycie!
- Noclegi ze śniadaniami tylko pozornie obniżają koszty wyżywienia. W większości odwiedzonych przez nas moteli śniadania były ledwo jadalne. Amerykański chleb tostowy jest tak niedobry, że dałam go radę zjeść tylko z solidną warstwą masła. Drugą opcją były bajgle z serkiem typu Philadelphia, ale nie wszędzie były one dostępne. Ani szarawozielone kiełbaski, ani placki z proszku jajecznego nie spotkały się z moim uznaniem. Nie mówiąc już o sosie grzybowym z proszku. Widelec dzielnie wcinał wszystko co mu dali, ale potem przyznał się, że jadł tylko, żeby nie być głodnym. Na jakiś czas został też fanem własnoręcznie robionych gofrów z różnymi polewami.W restauracjach i różnych dinerach na szczęście podawali już normalne jajka. Najczęściej były to połączenia pankejki + jaja + bekon + syrop klonowy, ale udało nam się też zjeść jajka po benedyktyńsku, niestety zalane wątpliwej jakości sosem holenderskim. Śniadania zdecydowanie nie są mocną stroną amerykańskiej kuchni.
- W Kalifornii szukaliśmy głownie jedzenia meksykańskiego. I tak w Yucca Valley zjedliśmy doskonałe tacosy i burrito (w cenie jednego śniadania we Flagstaff) w lokalu poleconym przez Yelpa. Bez mapy w życiu byśmy tam nie trafili, a było to najlepsze meksykańskie żarcie jakie nam się do tej pory trafiło. Później jedliśmy jeszcze na przykład burrito wielkości, która zatrwożyła nawet Widelca (zjadł je na obiad i na kolację), ale już nigdzie nie było tak dobrze jak w Yucca Valley.
- Nie udało nam się natomiast zobaczyć Meksyku, na który widok miał się rozpościerać z punktu widokowego w Joshua Tree Park. Pogoda znów nie dopisała i mgła była taka, że ledwo widzieliśmy cokolwiek w odległości większej niż kilka metrów. Na szczęście w kolejnych dniach, już do końca naszej wycieczki, było słonecznie.
- Ceny benzyny różnią się znacząco pomiędzy stanami. Z prawie pustym bakiem zdecydowaliśmy się zatankować tuż przy zjeździe z autostrady w Kalifornii za 4 USD za galon. Kilometr dalej, w Arizonie, benzyna była już po 2,85 USD za galon. W Utah paliwo było droższe niż w Arizonie o około 20-30 centów. Zmuszeni też byliśmy tankować droższą 88 oktanową, bo do mustanga najniższe co można wlać to 87,a w Utah (i tylko w Uatah) takowej nie było.
- Wielki Canyon nie jest pod żadnym względem atrakcyjny kulinarnie. My żywiliśmy się tam głownie zakupionymi wcześniej krakersami z masłem orzechowym. Ale jest przepiękny i ogromny. Niech nie przyjedzie Wam do głowy pominąć wycieczkę na Desert View, gdzie nie jeżdżą shuttle bus. Jest to moim zdaniem najpiękniejsze miejsce w całym parku.
- Dzięki spontanicznej decyzji żeby zjechać z autostrady na route 66 tuż za Barstow, udało nam się trafić do Bagdad Cafe, znanego z filmu o tym samym tytule. Niestety podróż po route 66 to zazwyczaj telepanie się po dziurawym asfalcie. W okolicy Bagdad Cafe zrobiłam tez sobie zdjęcie z napisem „Route 66”. Widelcowi nie zrobiliśmy zdjęcia, bo „przecież jeszcze dużo będzie takich znaków”. Nie znaleźliśmy już żadnego.
- Jeśli jesteście wielbicielami starych samochodów to na drodze między Peach Spring a Seligman znajdziecie przy drodze kilka kawiarni, w których zgromadzono sporo takich zabytków.
- W Kalifornii mocniejsze (niż piwo) alkohole można spokojnie znaleźć na głównej hali w Walmarcie. W Arizonie, na hali jest tylko piwo, a wino i mocniejsze alkohole znajdziecie na osobnym stoisku. Tak jak i papierosy. Za to na hali można kupić broń. Najgorzej jeśli zachce się Wam, tak jak mnie, napić wina w niedzielę w Utah. W supermarketach jest tylko piwo, natomiast wszystkie mocniejsze alkohole dostępne są tylko w stanowych sklepach. A te oczywiście są zamknięte w niedziele. Rozwiązanie zasugerowane przez pracownika lokalnego sklepu? Podróż do Arizony oddalonej (na szczęście) o 7 mil. Tam na stacji benzynowej zakupiłam doskonałego Merlota za jedyne 7 USD.
- W Utah nie działała tez żadna z moich kart kredytowych ani debetowych. Za wyjęcie gotówki bankomat żądał 4 USD prowizji. 7 mil dalej, w Arizonie, te same karty działały bez problemu.
- Monument Valley to był jeden z naszych obowiązkowych punktów na liście. Jeśli zdecydujecie się je zwiedzać własnym samochodem, najlepiej dysponować napędem 4×4. Ale da się to też zrobić Mustangiem. Tylko lepiej zamknijcie dach, bo inaczej będziecie cali w pomarańczowym pyle. Obowiązkowa kąpiel czeka Was również jeśli zdecydujecie się na „guided tour” w otwartym Jeepie. Bez względu an sposób zwiedzenia, wrażenia są bezcenne i warte całodziennej wycieczki.
- Z radością odkryliśmy, że plaże przy Lake Powell są dostępne dla posiadaczy Annual Pass i możemy praktycznie nad samą wodę dojechać mustangiem. Praktycznie każdy skrawek wybrzeża był zajęty przez amerykańską rodzinę z camperem i łódką, ale udało nam się na chwilę wcisnąć. Lake Powell to jeszcze jeden powód by pokochać Arizonę.
- Jeśli będziecie w okolicach parku stanowego Coral Pink Dunes to polecamy go odwiedzić, bo choć w Polsce mamy wydmy, to tutaj piasek ma naprawdę piękny koralowy kolor. Warto zaplanować sobie co najmniej pół dnia na wizytę w tym parku, bo choć wydmy wydają się być blisko to spacerowanie po piasku nie idzie szybko.
- Długo zastanawialiśmy się, który Antylope Canyon wybrać. Padło na dolny, bo górny Widelec odwiedził w zeszłym roku. Mimo iż wydawało się, że w weekend ciężko nam będzie załapać się na wycieczkę bez rezerwacji (a strona biura wycieczek płatała nam figle), to udało się to bez problemu. Jeśli macie mało czasu i napięty program to polecamy dolny kanion. Mimo iż schodzi się tu dość głęboko w dól, to lęk wysokości mi nie dokuczał. Nie ma tłumów, jest dużo więcej czasu na robienie zdjęć niż w górnym, a pomocni przewodnicy pokażą Ci jak zrobić najlepsze zdjęcie Twoim telefonem/aparatem. Naprawdę znają kilka fajnych sztuczek.
- W Page koniecznie należy udać się do lokalu Big John’s Texas Barbeque na żeberka. I kukurydzę. Resztę menu możecie sobie darować, mostek jest ok, pulled pork przeciętny. A kiełbasa do luftu. Ale koniecznie musicie spróbować żeberek, bo w Polsce jeszcze tak dobrych nie uświadczyłam.
- W parku Bryce Canyon musicie zejść na dół. Widok hoodoos z dołu jest jeszcze bardziej imponujący niż z góry. Polecam chociażby spacer szlakiem Queens/Navajo. Na końcu czeka Was stroma wspinaczka po schodach, a Ci z lekiem wysokości nie powinni spoglądać w dół.
- Wracając do tematów kulinarnych to wracając w Bryce warto odwiedzić lokal Hatch Station. Udekorowany trofeami z polowań, serwuje całkiem niezłe steki przy dźwiękach Johnniego Casha. Za zestaw: stek z frytkami i kukurydzą, bułką, sałatką lub zupą zapłacicie około 25 USD. Woda jest za darmo. A wrażenia z posiłku będziecie mogli przekazać samemu szefowi kuchni, który po przyrządzeniu posiłku wychodzi na salę porozmawiać z gośćmi.
- Jeśli traficie kiedyś do Panguitch, bo tak Wam wyjdzie trasa, to niech nie przeraża Was śniadanie w jedynym lokalu czynnym rano w mieście – Flying M. Oceny na Yelpie ma bardzo słabe, ale nie było tak źle. To typowy amerykański diner z niekończącą się dolewką kawy. Pankejki boczkiem i syropem klonowym da się zjeść.
- W Las Vegas każdy spacer po Stripie zajmie Ci co najmniej dwa razy tyle co założyłeś. Chodnik czasem się kończy i jesteś zmuszony przejść przez hotel (kasyno) lub zmienić stronę ulicy. Wieczorem wszędzie są tłumy. Na ulicach nie ma ławek więc jeśli chcesz gdzieś usiąść musisz wejść do kasyna. Nie ma za to problemów z toaletą, bo wszędzie chętnie Cię wpuszczą.
- Jadąc z Vegas do Doliny Śmierci warto zahaczyć o granicę strefy 51 i zafundować sobie jakąś pamiątkę z ufoludkiem (mnie to nie kręci, ale Widelca owszem). Wracając z Vegas warto jechać przez Pahrump i zajrzeć do oddalonego od głównej drogi Mom’s Diner. Ja wsunęłam świetną wątróbkę a Widelec funciaka z frytkami.
- W San Francisco bez wątpienia popadniecie w sidła chińskiej dzielnicy, a Yelp zaprowadzi Was do pysznych miejsc gdzie polski Sanepid dostałby zawału. My z czystym sercem możemy polecić Brandy Ho’s, i wietnamską Golden Star. Koniecznie musicie też spróbować gęstej zupy z mięczaków i kanapki z homarem. San Francisco i okolice Fisherman’s Wharf to raj dla wielbicieli owoców morza. I o ile nocleg w SF to cenowy koszmar, to zjeść można za przyzwoite pieniądze.
- W San Francisco koniecznie kupcie jedno lub trzydniowy bilet na komunikację miejską. Cena jednego przejazdu tramwajem (słynny „cable car”) to 7 USD. Najbardziej popularna linia jeżdżąca stromo w dół i w górę jest oblegana przez turystów, i żeby wsiąść do tramwaju w okolicach Market Street trzeba naprawdę uzbroić się w cierpliwość. Lepiej przejechać się którąś z linii jeżdżących prostopadle do Powell Street, albo wsiąść do tramwaju przy Bay Street gdzie kolejka jest mniejsza. Sam zakup biletu trzydniowego tez nie jest łatwy,. My czekaliśmy przy okienku na panią sprzedającą aż wróci z lunchu. Spóźniła się jedyne 30 minut.
Jeśli macie jakieś pytania dotyczące podróży do USA albo rejonów, w których przebywaliśmy to śmiało piszcie. Chętnie pomożemy, jeśli będziemy znali odpowiedź, lub podpowiemy gdzie ją znaleźć.
Robert
lip 09, 2018 @ 17:50:29
Hej , mam trasę:
LAs Vegas-Kanion – Page( nocleg) Antylopy i do Hatch(nocleg), następnie do Beatty(nocleg) oczywiście ze zwiedzaniem, nocleg w Beatty i Dolina Smierci oraz trasa do Los Angeles(nocleg) i do NY.
Jeśli masz sugestie gdzie można w tej trasie dobrze zjeść to poproszę.
Pozdrawiam
Robert
Agnieszka
lip 11, 2018 @ 17:11:50
W Page polecam żeberka w Big John’s Texas BBQ. Pozostałe mięsa nie są, aż tak dobre, ale żeberka super. W Hatch bardzo przyzwoicie zjedliśmy w Hatch Station. Pomiędzy Doliną Smierci a Vegas jedliśmy w Pahrump w Mom’s Diner – świetna wątróbka i burgery. Pozdrawiam. Agnieszka
Megan
kwi 02, 2019 @ 18:05:25
Znam kilka świetnych Amrykańskich knajp ale moim wyoborem ostatnio jest Wild West 93, najlepisze jedzenia jakie miałam okazję spróbować, po powrocie z Dallas