Po sąsiedzku czyli Kardamon Dębniki (zamknięte)
Są takie niedziele, kiedy z trudem podnosimy powieki, a w głowie wciąż kołacze się melodia z poprzedniego wieczoru. Jeśli zawczasu nie pomyśleliśmy o stosownych zakupach, a zawartość lodówki nie zaspokaja naszego, wyjątkowo wybrednego tego dnia, apetytu pozostaje coś zamówić lub zebrać siły na wycieczkę do restauracji. Z zamawianym jedzeniem bywa rożnie: a to dostawa się opóźni i przyjedzie kompletnie zimne, a to obsługa pomyli zamówienia i zamiast upragnione schabowego (lekko już zaparzonego) przywiozą wam placuszki z soczewicy. Wiecie jak jest. Bezpieczniej, i często szybciej jest jednak wybrać się do sprawdzonego lokalu i zjeść to, na co mamy ochotę. Kac to nie czas na eksperymenty. My jednak postanowiliśmy zaryzykować, i udać się do, całkiem niedawno otwartej po sąsiedzku, restauracji Kardamon Dębniki.
Oczywiście nie poszliśmy na całość i przed wyjściem przeczytaliśmy menu. Znaleźliśmy tam to czego nam tego dnia było trzeba: polski comfort food. Schabowy, gulasz z plackami ziemniaczanymi i pełną umami bulionem pomidorowym (10 PLN). Trochę brakowało nam w karcie rosołu, ale Widelec był gotów zastąpić go śledziem. Przy wejściu okazało się, że w ten weekend w Kardamonie serwują mule (23 PLN), co już kompletnie satysfakcjonowało Widelca. Zamówienie nie było więc trudne. Do picia wzięliśmy karafkę kompotu (8 PLN).
Wnętrza Kardamonu są raczej surowe, ale dysponuje za to dość przyjemnym, choć głośnym, ogródkiem (tuż przy Konopnickiej). Dla bardziej „nowowczesnych” klientów, którzy preferują spożywanie napoi i potraw w pozycji półleżącej dostępne są również leżaki. Sposób podawania dań sugeruję chęć bycia modnym, bo dania serwuje się tu, ku mojej rozpaczy, na deskach, a ziemniaki w koszyczkach. Pewnie piszę już to nie piewrszy raz (i nie ostatni), ale z wytęsknieniem wyczekuję czasów, kiedy przeminie moda na łupki i deski, i dania znów zaczną być podawane na talerzach. Widelec dostał więc schabowego na desce, z ziemniakami w koszyczku do frytkownicy i kapustą w miseczce (24 PLN). Ja miałam to szczęście, że gulaszu (24 PLN) na desce podać się nie da więc moje danie podane zostało na talerzu.
Przejdźmy do smaku: bulion pomidorowy wzbogacony był chrupiącymi warzywami i kluseczkami, których smak niestety zupełnie zanikał w wyrazistej zupie, mocno pomidorowej. Placki ziemniaczane były takie jak lubię: nie za duże i chrupiące, nie pływały w sosie. Mogłyby być tylko trochę bardziej wysmażone. Królem tego dania był gulasz wołowy w esencjonalnym sosie na czerwonym winie. Niestety sałatka podana do tego dania nadaje się cała do poprawy. Jadłam świeżo umytą, nie osuszoną sałatę z pomidorem, ogórkiem i cebulą. Bez choćby odrobiny oliwy, była ona kompletnie bez wyrazu. Przydałby się do tego leciutki dressing. Co do dań Widelca, to najwyżej ocenił schabowego, mule woli na Praskiej, ale te kardamonowe też były całkiem znośne.
Zachęceni tym doświadczeniem, wróciliśmy jakiś czas później do Kardamonu na sałatki (z łososiem i z kurczakiem) i łososia w curry z kuskusem i kiszoną kapustą. Choć to ostatnie połączenie może brzmieć trochę niecodziennie, to, uwierzcie mi, było całkiem udane. Dlatego cieszymy się, że mamy Kardamon tuż pod nosem. Będziemy wracać i testować nowe pomysły szefa kuchni.
Dwudaniowy obiad dla dwóch osób: 90 PLN.
Kardamon Dębniki, ul. Zduńska 18, Kraków.