Grosz do grosza, a będzie kokosza czyli The Chicken Club (zamknięte)
Przyznam się Wam, że fanem kurczaków nie jestem więc do restauracji serwującej same tylko te ptaki jakoś mnie nie ciągnęło. Wielkim wielbicielem drobiu jest za to Widelec, wiadomo więc było, że prędzej czy później przyjdzie nam ten przybytek odwiedzić. „Prędzej” nastąpiło jakieś dwa tygodnie temu i mieliśmy nadzieję szybciutko Wam tę wizytę opisać. Niestety, TP SA postanowiła odłączyć nam Internet, mimo że regularnie płacimy rachunki, i do tej pory nie udało nam się go odzyskać. Poniższy wpis powstaje na iPadzie i wdzięczna Wam będę za wszelkie uwagi i wskazanie błędów gdyż jeszcze obsługę WordPressa na tym urządzeniu nie do końca opanowałam.
Wracając do wizyty w The Chicken Club, to pożałowałam zgody na wyjście do tego lokalu ( jak się później okaże, niesłusznie) już po pierwszym rzucie oka na menu. Do wyboru miałam kurczaka całego, połówkę, ćwiartkę, bądź też skrzydełka. Obgryzać kości, zwłaszcza w miejscach publicznych, serdecznie nie lubię, dlatego przeklinając pod nosem, zdecydowałam się na sałatkę (24 PLN). Widelec zamówił radośnie pół kurczaka (29 PLN) i porcję frytek (9 PLN).
Na zamówione dania nie czekaliśmy długo. Widok sporej porcji kurczaka w sosie barbecue wywołał wielki uśmiech na twarzy Widelca, a i moja twarz przybrała pogodniejszy wyraz kiedy zobaczyłam, że sałatka to nie „trawa” z dodatkami, ale solidna porcja soczystego mięsa, chrupiących grzanek i boczku z dodatkiem sałaty w bardzo smacznych sosie. Całość przyozdobiona była dwoma połówkami jajka. Była to najlepsza sałatka jaką ostatnio jadłam, ale jak wiecie sałatki zamawiam bardzo rzadko. Żeby ją należycie docenić dodam więc, że mogłaby konkurować śmiało z niejednym „niesałatkowym” daniem.
Widelec był ze swojej porcji równie zadowolony i wychwalał pod niebiosa smak kurczaka zagrodowego. Nie narzekał nawet za bardzo na dość kiepskie frytki z mrożonki. Taki to był dobry kurczak. Nieco mniej zadowoleni byliśmy z wyskości rachunku za tę kurczakową ucztę. Rozumiemy, że to zacny kurczak, gdyż zapoznaliśmy się z jego historią z przedstawioną na podkładce, ale wydaje nam się, że 60 PLN za pół kury, sałatkę i frytki to dość sporo. Podobnego zdania była spotkana parę dni później Pani Łyżka, jak i pewnie spora część Krakowian, bo lokal zazwyczaj świeci pustkami, w przeciwieństwie do sąsiadującego z nim Moaburgera.Podsumowując: niezła kokosza lecz za sporo grosza 🙂
Dwie osoby zjadły i popiły za prawie 100 PLN.
The Chicken Club, ul. Mikołajska 3, Kraków.
szwajcarskiwielbicielkurczaków
cze 02, 2014 @ 22:25:02
pozdrowienia od kurczaków z Lucerny!
Agnieszka
cze 02, 2014 @ 22:26:39
Kurczaki z Krakowa pozdrawiają kurczaki z Lucerny! 😉