Nie tylko currywurst czyli Widelec próbuje zjeść Berlin
Dziś ostatni wpis o Berlinie. Kilka słów o miejscach, które udało nam się odwiedzić w czasie, kiedy nie opychaliśmy się bratwurstami i innymi kiełbasami. Prawie wszystkie znajdują się w pobliżu Simon-Dach-Straße, przy której znajdował się nasz apartament. I szczerze mówiąc moglibyśmy spędzić chyba z miesiąc w tej okolicy żywiąc się za każdym razem w innym miejscu. Istny raj!
Pierwsze śniadanie w Berlinie zjedliśmy jednak w innej okolicy. Było to niedaleko Bundestagu, w Barze-Restauracji Die Eins. Bar dysponuje tylko niemieckim menu dlatego śniadania wybieraliśmy trochę w ciemno, mając nadzieję, że każdy „wurst” to kiełbasa. Szybko okazało się jak bardzo się myliliśmy. Tylko jedna osoba dostała takie śniadanie jakie chciała. Ku swemu przerażeniu, Widelec znalazł na swoim talerzu surowe mięso – niemiecką wersję tatara. Szybko przełożył go na mój talerz, co tak naprawdę uratowało moje śniadanie. Śniadania w Die Eins są w przedziale 3-13 euro (14 euro za wersję z prosecco), ale tymi najtańszymi ciężko się najeść.
Następnego dnia było już lepiej. W Casero Cafe menu było po angielsku i każdy już wiedział co konkretnie zamawia.Spróbowaliśmy panini z czosnkową kiełbasą (3,50 euro) i zestawu śniadaniowego Istambuł z jajecznicą, serem feta i warzywami (6,90 euro). Tym razem wszyscy zadowoleni i śniadanie w Casero możemy Wam z czystym sercem polecić. Tym razem Widelec przekazał mi miseczkę z oliwkami, za którymi on nie przepada.
Najlepsze śniadanie zjedliśmy jednak w sobotę, w miejscu, które warto odwiedzić choćby ze względu na jego wystrój. Jeśli kiedyś traficie do restauracji Cayetano, koniecznie usiądźcie w sali na prawo od wejścia. Zdobią ją obrazy kolorowe świętych i siedząc w niej czujecie się trochę jak w świątyni. Za śniadanie z kawą zapłacicie około 10 euro i bez wątpienia wyjdziecie stamtąd syci. Ja skusiłam się na śniadanie włoskie składające się z jajecznicy z mozzarella i pomidorami, wędlin, sera, a także dużej ilości owoców. Pycha! Tym razem to ja dzieliłam się z innymi, ale dlatego, że nie byłam w stanie wszystkiego zjeść. Widelec w końcu mógł zamówić swoje ulubione śniadanie angielskie i też był bardzo zadowolony.
W niedzielę planowaliśmy wybrać się na brunch do rosyjskiej restauracji Datscha, niestety nie było miejsc. A szkoda bo niedzielne brunche w tej okolicy mają formę: płacisz 9-10 euro i jesz ile chcesz. Potrawy ustawione na bemarach w Datschy wyglądały bardzo kusząco. Po krótkich poszukiwaniach (we wszystkich barach oferujących tę formę śniadania były tłumy) trafiliśmy do dość nijakiego baru Euphoria. Trzeba przyznać, że wybór dań oferowanych w ramach brunchu był dość spory, jednak ich jakość i smak były dość przeciętne.
Poza śniadaniami zdążało nam się tez jadać mniejsze lub większe kolacje. W meksykańskiej kantynie Mojito spróbowaliśmy tylko nachos w dwóch wersjach, wegetariańskiej (4,50 euro) i z wołowiną (6,30 euro), ale ta przekąska spokojnie wystarczyła nam za kolację. Szczególnie spodobała nam się obfitość dodatków i sposób podania nachos, z którym dotychczas nie spotkaliśmy się w polskich „meksykańskich” restauracjach.
W okolicach Simon-Dach Strasse znajduje się też całe zatrzęsienie knajp oferujących kuchnię orientalną. Nam udało się odwiedzić tylko jedną: wietnamską restaurację Tonkin. Jeśli chodzi o mnie, to polecić mogę tam tylko zupy, bo i moja, i Widelca kaczka były kompletnie suche i nadawały się do zjedzenia dopiero po starannym wymoczeniu ich w sosie (który był na szczęście całkiem niezły). Dania z kurczaka były podobno lepsze. Niektórzy nawet uważali, że jedzenie w Tonkin było lepsze niż na Street Food Thursday.
I jeszcze coś na deser. Moi współtowarzysze marzyli o belgijskich gofrach. Tak trafiliśmy do Marchenwaffel przy Warschauer Strasse. Miejsc to jest dość wyjątkowe gdyż wnętrze ozdobione jest przedmiotami z bajek, na ogromnym telewizorze leciała Królewna Śnieżka, a obsługa płci męskiej serwowała gofry zakładając za każdym razem inną maskę. Biorąc pod uwagę, że nie było z nami żadnych dzieci było to trochę zabawne ale też trochę dziwaczne. Gofry przybrane były z niezwykłą starannością i aż zaskakiwało, że tak pastelowe i delikatne ozdoby wyszły spod ręki mężczyzny. Były zdecydowanie bajkowe.
Mimo iż w Berlinie udało nam się odwiedzić całkiem sporo miejsc (nie opisywałam tutaj tych, w których spożywaliśmy tylko napoje) po powrocie do Krakowa czułam niedosyt. Może dlatego, że oferta kulinarna tego miasta jest naprawdę ogromna. I z pewnością jeszcze tam wrócimy. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku.Die Eins, Wilhelmstraße 67A, Berlin
Casero Cafe, Gabriel-Max-Straße 18, Berlin
Cayetano, Simon-Dach-Straße 14, Berlin
Euphoria, Grünberger Straße 60, Berlin
Mojito, Simon-Dach-Straße 41, Berlin
Tonkin, Krossener Straße 12, Berlin
Märchen Waffel, Warschauer Str. 61, Berlin