Miłe złego początki czyli Ancho (zamknięte)
Pewnej słonecznej niedzieli, spacerując po Krakowie, zdarzyło nam się zgłodnieć w okolicach ulicy Rakowickiej. I wtedy przypomniało nam się (no dobra, mi się przypomniało, mężczyźni nie mają pamięci do takich rzeczy), że jedna z czytelniczek polecała nam Lunch Bar Ancho. Postanowiliśmy spróbować i zasiedliśmy przy jednym z rozstawionych na zewnątrz stolików. Ja nie przepadam za takimi stolikami przy ulicy, ale Widelec przekonał mnie, że dzięki temu zrobimy ładniejsze zdjęcia. Wszystko dla w(W)idelca!
Ancho ma dość szeroką ofertę śniadań (8-13 PLN) i bajgli (8-12 PLN). Nie wiem jak wygląda bajgiel w Ancho, ale ja tęsknię za śniadaniem w postaci krakowskiego obwarzanka z sałatą, twarożkiem i pomidorem jakie swego czasu podawano w nieistniejącym już Młynie na Siennej. To było coś! Tamtej niedzieli byliśmy jednak bardzo głodni, dlatego przeglądaliśmy kartę dalej. Ja w końcu zdecydowałam się na danie dnia: labraksa z pieczonymi ziemniakami (22 PLN). Widelec nie mógł sobie odmówić grillowanych krewetek (15 PLN), a jako danie główne zamówił gnocchi z polędwiczkami wieprzowymi i brokułami w sosie z sera pleśniowego 20 PLN).
I tu kończą się miłe początki, a zaczyna się dużo gorsza kontynuacja naszego niedzielnego obiadu, czy, jak ktoś woli, lunchu. Krewetki, choć a pierwszy rzut oka prezentowały się zacnie, były całkowicie wysuszone. Oprócz, wymienionych w karcie, oliwy, cytryny i czosnku, dało się wyczuć jakąś irytującą mieszankę przypraw, która całkowicie zabijała smak krewetek. Nie było za to bagietki (że miała być zorientowałam się już później, w domu, przeglądając menu online). Labraks, podobnie jak krewetki, był suchy, a podane do niego ziemniaki przeraźliwie słone i jakby rozgotowane. Nie smakowały zupełnie jak ziemniaki z pieca. Raczej jak z mikrofali. Do tego surówka z kapusty pekińskiej i suszonych pomidorów. Również bardzo słona. Wierzę, że wynikało to z obecności pomidorów a nie z dodatkowego dosalania. Może więc należało ograniczyć ich ilość? Tym bardziej, że a stronie Ancho jest napisane, że ich dania są skomponowane przez dietetyka. Nie wiem, która dieta przewiduje taką ilość soli w posiłkach.
Gnocchi Widelca było niezłe w smaku (choć też bardzo słone), ale miejscami ciepłe a miejscami zimne. Mikrofala!- powiedzieliśmy równocześnie. Ale i tak chętnie bym je wymieniła za moją wysuszoną rybę i niejadalne ziemniaki. W ciszy kończyliśmy nasze posiłki usiłując zabić smak soli świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy (14 PLN za 500 ml).
Nie wiem czy tego dnia kucharz miał wolne, czy też musiał wyjść wcześniej i wszystkie ciepłe dania były odgrzewane w mikrofali. Mam nadzieję, że w inne dni jest inaczej, smaczniej. Jedno jest pewne: miejsce, do którego szliśmy z polecenia, z nadzieją na pyszny lunch, zniechęciło nas do siebie skutecznie. Nie pomogła nawet przemiła obsługa. Dla poprawy smaku i nastroju pojechaliśmy wieczorem na Kupa 10.
Syty, ale niezbyt smaczny obiad dla dwóch osób: 71 PLN.
Ancho Cafe Lunch Bar, ul. Rakowicka 19, Kraków.
Bywał i nie wróci
paź 26, 2013 @ 23:51:12
Początki dobre, a potem kuchnia na łeb na szyje. Byle jak, niesmacznie i długo. Dawałam szansę i zawodzili. Nie polecam. Pozostaje tylko irytacja z pobytu.