Do Tajlandii na skróty czyli Taj
Zawsze bardziej nas ciągnęło na zachód niż na wschód. Aż do zeszłego roku, kiedy postanowiliśmy przystać na rozstanie z częścią zdobyczy cywilizacji i spędzić wakacje w Azji. Chcieliśmy jechać nas do Wietnamu i Tajlandii, choć trochę przerażała nas myśl o zamienieniu Forda Mustanga na komunikację publiczną. Plany pokrzyżowały nam obowiązki służbowe i moja ciąża. Tak więc Azję przyjdzie nam zwiedzać już z Łyżeczką. Tymczasem kiedy tylko nadarzy się okazja, Azję odkrywamy kulinarnie. Dużo łatwiejsze jest to w stolicy, bo w Krakowie ciężko choćby o dobre pho, chyba, że weźmie się za to Bożena Stawicka.
Kuchnia tajska również nie była w Krakowie zbyt godnie reprezentowana (Nie licząc Big Mango, do którego nam strasznie nie po drodze. No i te ceny!). Powstały restauracje i bary, które tajskie są tylko z nazwy, a curry, które serwują są w smaku albo płaskie jak równina tucholska, albo słodkie jak Rafaello. Aż wreszcie pojawił się Taj. Na początku podobno mocno eksperymentowali, sprawdzali co się spodoba krakowskiej publiczności kulinarnej, a co nie. Nie dane mi było tej pierwszej karty spróbować, ale odkąd poszłam pierwszy raz do Taj to wsiąkłam i chodzę non stop.
Wsiąkłam nie tylko ja, bo w sobotnie popołudnie lokal był pełny, a większość stolików zarezerwowana na wieczór. Spory ruch zaobserwowaliśmy też w poniedziałek, i w tygodniu w porze lunchu. Jeśli jeszcze jakimś cudem nie wiecie gdzie znajduje się Taj, to spieszę donieść, że znajdziecie go tuż obok Zenitu na Miodowej, do którego to chętnie chadzam na śniadania. Z ulicy restauracja nie wydaje się być duża i możecie mieć wrażenie, że nie znajdziecie miejsca. Nie bójcie się jednak zajrzeć głębiej, bo wnętrza Taja kryją całkiem spora przestrzeń.
Nie udało nam się jeszcze w Taju zjeść wszystkiego, bo karta jest naprawdę spora, ale próbowaliśmy już propozycji streetfoodowych, zup, przystawek, dań z wołowiną, kurczakiem, ryb i owoców morza. Spróbowaliśmy deserów i lemoniady. I naprawdę, jak do tej pory, bardzo mało rzeczy nam nie pasowało. Oprócz dań z karty, w tygodniu dostępne są też pozycje lunchowe w wersji mięsnej i wege, do których za 3 PLN możecie dokupić wybraną lemoniadę.
Moje ulubione dania to, jak do tej pory, wołowina z woka w sosie czosnkowym (32 PLN), okoń morski w zielonym curry (45 PLN) i sałatka z krewetkami i kalmarami oraz drobno siekaną wieprzowiną. Ta ostatnia łechce górne granice mojej skali ostrości i warto przepić ją tajską lemoniadą mleczną (17 PLN/ 400ml). Owoce morza i dorsz z woka w czerwonym curry (55 PLN) były daniem, które zamówił Widelec i może dlatego nie trafiły na moja top listę. W tej pozycji posmakowały mi zwłaszcza kalmary. Do dań głównych należy domówić sobie ryż lub makaron (5-7 PLN). W tej konfiguracji porcja robi się już tak ogromna, że zaspokaja nawet matkę karmiącą, dlatego dodatkami warto dzielić się ze współbiesiadnikami. Zresztą daniami głównymi też warto się dzielić.
Desery w Taju zjadłam z przyjemnością, ale bez zbędnej ekscytacji. Na szczęście, na Kazimierzu jest kilka ciekawych miejsc na kawę i ciacho. Natomiast Taj jeszcze długo pozostanie moją ulubiona miejscówką na spotkania lunchowe i nie tylko, bo mam jeszcze spora część karty do przetestowania.
Dwie osoby zjadły do syta za 132 PLN i do bardzo syta z alkoholem za około 200 PLN. W porze lunchu rachunek może zjechać do niecałych 50 PLN za dwie osoby.
DLA DZIECI: krzesełka dla dzieci, przewijak.
Taj, ul. Miodowa 19, Kraków.
angelika.jachim
sie 07, 2018 @ 11:13:15
jeżeli chodzi o kuchnię tajską to polecę Hurry Up Shrimp, co prawda na dowóz, ale ich krewetki, zupa kokosowa i pad thai są niezastąpione!
Agnieszka
sie 14, 2018 @ 11:08:35
Muszę spróbować. A czy porcja i smak adekwatne do ceny?
ArFeN
wrz 09, 2018 @ 23:53:14
od samego patrzenia człowiek robi się głodny