Powrót do Gruzji czyli Tbilisuri
Ostatnio nic nas jakoś nie urzekło. Zjedliśmy świetne śniadanie w Zenicie (polecam tosty z makrelą), ale już kawa czy dania główne były całkiem przeciętne. Zajrzeliśmy do Karakteru, zamówiliśmy jak zwykle za dużo i przez chwile było nam całkiem przyjemnie. Ale pragnęliśmy nowości. Na chwilę wyskoczyliśmy do stolicy, gdzie odbyliśmy długo planowaną wizytę w Viet Street Food (rewelacja!) i odwiedziliśmy jeszcze klika fajnych miejscówek, i po powrocie było nam jeszcze gorzej. W końcu przypomniało nam się, że nie odwiedziliśmy jeszcze Tbilisuri, restauracji otwartej w marcu przez Sabinę i Zviada z Gruzji na kółkach. Na samą myśl o gruzińskiej kuchni humor nam się poprawił więc zarezerwowaliśmy stolik i poszliśmy.
Z tego szczęścia i podniecenia całkowicie zapomnieliśmy wziąć aparatu więc wybaczcie, tym razem zdjęcia będą z iPhona. Rezerwacja stolika, mimo że był to środek tygodnia, okazała się słusznym pomysłem, bo w Tbilisuri było tłumno i gwarno. Na szczęście stoliki rozstawiono w rozsądnej odległości od siebie i pełne obłożenie lokalu nie miało wpływu na komfort gości. Ani tez na jakość czy sprawność obsługi. Nawet osoba, która dołączyła do nas trochę później dostała swoje zamówienie razem ze wszystkimi.
Co jedliśmy? Nie mogłam sobie odmówić spróbowania chinkali (18 PLN), których w Gruzji na kółkach spróbować mi się nigdy nie udało. Namówiłam Widelca, żebyśmy zamówili je razem na przystawkę. Bo gdybym sama pożarła pięć chinkali, z pewnością nic bym już w siebie nie wcisnęła. Wybraliśmy wersję z baraniną. Były przepyszne: ogromne, pełne aromatycznego bulionu i soczystego mięsa, otoczone sprężystym ciastem. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko większej ilości kolendry. Podobnie smaczne baranie pulpeciki znaleźliśmy w zupie gupta (12 PLN), która świetnie by sobie dała radę i bez pulpecików i niniejszym wędruje na listę moich ulubionych zup w Krakowie. Mięsny wywar, kwaśna śmietana, gruziński chleb. Przyjemnym zaskoczeniem było to, że nie była przesolona, jak większość zup i sosów, których próbowałam w Gruzji.
Mieliśmy ogromną ochotę na lula kebab (19 PLN), bo wiemy, że Zviad przyrządza go perfekcyjnie, ale mieliśmy tez ochotę spróbować czegoś innego. Na szczęście jeden z naszych współtowarzyszy zamówił lulę i badridżani (10 PLN) więc mieliśmy szansę odświeżyć sobie smaki zapamiętane z placyku przy Dajworze. Znalazła się też chętna na chaczapuri imeruli, którego też oczywiście spróbowaliśmy. Świetne, cienkie ciasto, można by trochę ponarzekać na ilość sera, ale i tak jedna osoba nie jest w stanie zjeść tego dania sama. Zwłaszcza po przystawce.
My tego dnia postawiliśmy na wieprzowinę. Widelec zjadł soczysty szaszłyk ze smażonymi ziemniakami, sałatką z pomidorów i moim ulubionym sosem sacebeli czyli mcvadi (25 PLN). A ja odżachuri (24 PLN), czyli smażone kawałki karkówki z ziemniakami i cebulą. Tym z Was, którzy nie przepadają za zbyt naczosnkowanymi daniami, albo planuja po kolacji w Tbilisuri romantycznie kontynuować wieczór proponuję z tych dwóch pozycji wybrać mcvadi gdyż ziemniaki w odżachuri czosnku miały co nie miara. No chyba, że tak jak w naszym przypadku, czosnkowe ziemniaki zjedzą wszyscy. 😉 Nastęnym razem koniecznie muszę spróbować szkmeruli czyli kurczaka w sosie czosnkowo – śmietanowym. Oczekuję podobnych doznań!
Do Tbilisuri poszliśmy zjeść dobre jedzenie i nie zawiedliśmy się. Choć Gruzja na kółkach miała swój klimat (i podobno jeszcze powróci), nie mamy nic przeciwko jedzeniu tych samych, i innych, potraw siedząc przy stole i delektując się kieliszkiem Saperavi. Zdjęcia z targu w Tbilisi przywołują wspomnienia naszej wycieczki do Gruzji, atmosfera jest luźna, a jedzenie smaczne i w rozsądnych cenach. Jeśli jeszcze nie byliście w Gruzji to po wizycie w Tbilisuri z pewnością nabierzecie ochoty żeby tam pojechać.
Sycąca i ciesząca podniebienie kolacja dla czterech osób (z napojami): 170 PLN.
Tbilisuri, ul. Meiselsa 5, Kraków.